Kolejne poniedziałki mijają w oka mgnieniu. Opowiadanie trafiło już do składu i w najbliższy poniedziałek wyląduje w sklepie wydawnictwa jako darmowy ebook, do ściągnięcia w kilku formatach. Tymczasem jako przedsmak, prezentujemy nowy fragment tekstu (ilustracja autorstwa duetu Kasia Babis/Daniel Grzeszkiewicz).
Łukasz Śmigiel
"Sekret Zielonego Boga" (fragment)
Redakcja & korekta: Krzysztof Ożóg
Tequila umyła spocone ręce w piasku, pozwalając ziarenkom swobodnie przesypywać
się między palcami. Dotarła do ostatniej bariery przed wejściem na terytorium
rezerwatu Zielonych*. Przed nią rozpościerała się pustynia, która zmieniała
przyjemnie ciepły piasek w śmiertelnie groźnego przeciwnika. Morze krzemu
oznaczyło, że wkrótce napotka na swej drodze jeszcze jedno niebezpieczeństwo.
Zapowiadało je również charakterystyczne basowe wycie, jakby mruczana na
granicy słyszalności mantra. Jej wyczulone zmysły sprawiły, że w
przeciwieństwie do swego związanego towarzysza, słyszała te pomruki już od
kilku godzin i wiedziała czego się spodziewać.
Mężczyzna leżał na oznaczonym runą
kamieniu granicznym. Pot na łysej głowie błyszczał w promieniach gorącego
słońca. Na wszelki wypadek zawiązała mu oczy i skrępowała ręce za plecami.
Przez ostatnie kilometry, kiedy to dosłownie ciągnęła go za sobą, nauczyła się
nienawidzić każdej cechy tego człowieka – ostrego zapachu skóry, nieustannego
jęczenia i ciężaru żylastego cielska. Facet musiał ważyć z osiemdziesiąt kilo i
ledwo dawała sobie z nim radę. Najbardziej irytujące były jednak te pyskate
odzywki. Gdyby wiedziała, ile będzie z nim kłopotu, już dawno zostawiłaby go na
pastwę losu, polegając jedynie mapie, która wskazywała drogę do Zielonego
miasta. Najwyraźniej zniecierpliwiony dłużącym się postojem, łysy
niespodziewanie się ożywił i znowu zaczął złorzeczyć.
– Zobaczysz dziwko – syknął. – Jeszcze ci pokaże! Znajdą nas, zabiją cię,
a ja będę pieprzył twoje ścierwo! – Mówiąc to, niechcący zdmuchnął kurz z
kamienia i zakrztusił się mocno.
Tequila czując narastającą złość
podeszła do niego i zasunęła mu solidnego kopniaka. Kiedy zamilkł, doszła do
wniosku, że jeszcze jej nie ulżyło i poprawiła uderzenie drugą nogą. Na wszelki
wypadek. Zielony kasłał po tym przez dobrą minutę, ale gęby już nie otwierał.
– Mógłbyś czasem sam siebie posłuchać, pomylony sukinsynu – powiedziała.
– Przez ciebie i resztę twojego zafajdanego klanu znielubiłam zielony kolor.
Dobrze ci radzę. Oszczędzaj siły, bo zaraz będziesz miał swoje pięć minut – to
mówiąc złapała leżącego za łydkę i zaczęła ciągnąć po rozgrzanym piasku.
Przez godzinę nieprzerwanie zmagali się z pustynią. Kiedy pokonywali
kolejną wydmę, łysy obrócił się na plecy i zaczął przygadywać, że jak na
dzikuskę, Tequila zupełnie nieźle ciągnie. Już miała złamać mu szczękę, kiedy
nagle, zza pobliskiego wzniesienia wyłoniła się płynąca po nieboskłonie
anomalia. Zawieszona nad pustynną niecką przesuwała się wolno z lewa na prawo,
jak wahadło zegara. Przypominała zakrzywiający światło, leniwie obracający się
wir, który zasysał otaczający świat. Było to jednak tylko optyczne złudzenie.
Wir niczego nie wciągał, za to nieprzerwanie wypluwał z siebie fale gorącego
powietrza. Tequila wiedziała, że anomalie, takie jak ta, nazwano w dawnych
czasach Oknami. Nikt nie wiedział skąd się wzięły, ani dokąd prowadzą. W jednej
chwili na całym świecie pojawiły się ich miliony. Okien nie można było
zniszczyć, ani zamknąć. To one, przynosząc ze sobą fale żaru, stały się
początkiem końca starej cywilizacji. Oprócz gorącego powietrza po pewnym czasie
przedostało się przez nie coś jeszcze. Istoty groźniejsze od jakiegokolwiek
drapieżnika znanego człowiekowi.
Zielony znowu zamilkł. Musiał wiedzieć na co się natknęli. Tequila
obserwowała uważnie leniwie pulsujące zjawisko. Widziała, że za niecałą
godzinę, kiedy zacznie się ściemniać, mieszkaniec wiru wyleci na żer...
*Patrz,
Tequila „Polowanie” magazyn „Coś na Progu” nr 6
0 komentarze:
Prześlij komentarz