Adres facebook

piątek, 31 października 2014

PULP HORROR: „Krwawa Maria”/„Innocent blood” (1992)

Kiedy Jackie Wilson w latach 60. pisał utwór miłosny „Night”, opowiadający o tęsknocie i wyczekiwaniu, który z gracją wdrapał się na szczyty list przebojów, nie przeczuwał, że kilkadziesiąt lat później przebój ten będzie kojarzył się nie ze wspaniałym uczuciem miłości, ale… z krwią, wampirami i horrorem.

John Landis, reżyser przełomowego teledysku Michaela Jacksona „Thriller”, a także „Blues Brothers”, czy trzeciej części „Gliniarza z Beverly Hills”, stworzył w 992  „Krwawią Marię”. Historię do filmu napisał Michael Wolk, dla którego był to scenopisarski debiut. Postanowił wykorzystać już wtedy przeżarty i przetrawiony motyw wampira w sposób, jaki dominował we wczesnych latach 90. – obrócił horror w komedię, a do tej zwariowanej mieszanki dorzucił też romans. Tę konwencję już znamy!
Tytułową rolę otrzymała Anne Parillaud, o której we Francji powoli przestawało być głośno – rok wcześniej rozwiodła się z Lucem Bessonem. Landis zatrudnił także Roberta Loggię („Dzień niepodległości”), a w roli głównej obsadził nieznanego jeszcze wówczas Anthony’ego LaPaglię. W obsadzie znalazł się również Frank Oz, szerzej znany – czy może właśnie niezasłużenie zbyt mało znany – przede wszystkim z podkładania głosu takim postaciom jak Yoda, czy panna Piggy z Muppetów.
Anna Parillaud wciela się tutaj w rolę naiwnie dobrej wampirzycy, Marie, której kodeks moralny składa się z paru zasad: pożera tylko tych złych, nigdy nie bawi się jedzeniem i zawsze pilnuje, by jej ofiary nie przeistoczyły się w wampiry. Pewnego dnia na swojej drodze spotyka członka gangu, który trzęsie miastem. W tę rolę wciela się Chazz Palminteri, z którym Landis współpracował wcześniej na planie „Oskara”. W tym miejscu trzeba oddać honory Landisowi – udało mu się wypromować jego wizerunek jako typowego włoskiego gangstera tak, że ten został dostrzeżony przez Roberta De Niro.  Palminteri między  innymi dzięki występowi w „Krwawej Marii” otrzymał potem jedną z głównych ról w „Prawie Bronxu”.

Wampirzyca Marie posila się krwią gnagstera, ale ma ochotę na więcej. Uwodzi więc głównego cappo di tutti cappi mafii, Sala "Rekina" Macelliego. Jednak nie udaje jej się zastrzelić go po posiłku, w wyniku czego ten staje się wampirem i obdarzą tą mocą wszystkich członków swojego gangu. Marie łutem szczęścia zaczyna współpracę z Joe Gennaro (Anthony LaPaglia), policjantem-tajniakiem, który przez 3 lata inwigilował szeregi mafii.

Nietrudno się domyślić, pomiędzy którymi postaciami zawiąże się romans, gdzie będą rozgrywały się wątki horroro-komedii z elementami gore i bizarro, zakończenie również nie wyłamuje się z konwencji. Jednak przecież nie o oryginalność chodzi przede wszystkim w pulp horrorach!


Poziom humoru wysoki poziom, a miejscami nawet potrafi zaskoczyć swoją świeżością. Macelli, boss mafii, tworzy bowiem osobliwą postać – jako świeżo przeistoczony wampir szybko zaczyna odkrywać zalety nowego wcielenia. Z urokiem wygłodniałego psa spuszczonego ze smyczy rzuca się na każdą porcję mięsa, jaką uda mu się wyczuć, warczy na swoich podkomendnych i jest w stanie „usłyszeć pierdnięcie anioła”.

Świetną kreacją jest również małżonka obrońcy Macelliego, Frannie. Elaine Kagan, znana głównie z małych, epizodycznych ról, parodiuje postawę stereotypowej żony bogatego męża – awanturnika. Najpierw wlewa w siebie spore ilości whisky, mówiąc pod nosem, że „wcale tego nie potrzebuje”. Później z kolei niby obojętnie, lecz z wyrazem udręczenia na twarzy, patrzy się na wybite szyby, zbite talerze i połamane meble, które są efektem nieprzebranych pokładów energii Macelliego.
W „Krwawej Marii” wszystko zresztą jest stereotypowe: porywczy włoscy gangsterzy nie bojący się pociągnąć za spust, dobrotliwy wampir (warto zauważyć, że w filmie ani razu nie pada słowo wampir), policjant, który mimo długoletniej inwigilacji zostanie odsunięty od sprawy i szuka zemsty na własną rękę, wspomniana żona awanturnika. To pozwoliło stworzyć mocno osadzoną w konwencji, lecz dochodową produkcję.
Koniec końców film zarobił ponad 4 miliony dolarów na całym świecie, co stanowi wyjątkowo dobry wynik – inwestycja się zwróciła. Landis musiał dużo wyłożyć na sprawa autorskie – skoro w filmie przez dużą część czasu oglądamy poczynania włoskiej mafii, to nie mogło zabraknąć Franka Sinatry, znanego  ze swoich dobrych kontaktów z mafią – i  jego  największego przeboju – „I’ve Got You Under My Skin”.
Na „Krwawą Marię” warto zwrócić uwagę także z innego powodu – wszędobylskiej golizny. Parillaud zgodziła się bowiem na rozbierane sceny, a Landis skwapliwie z tej oferty skorzystał. Przez chwilę każdy z nas mógł poczuć się niczym Luc Besson, czy jej późniejszy mąż, Jean Michel-Jarre. Gwoli ciekawostki: jak w każdym gangsterskim filmie, i tutaj musiała mieć miejsce scena w barze ze striptizem. I tutaj Landis postawił na pełen profesjonalizm: zatrudnił Teri Weigel, znaną aktorkę pornograficzną.
„Krwawa Maria” to lekko sztampowa pulp horroro-komedia, która, co prawda, nigdy nie wspięła się może na wysokie miejsca w rankingu, ale ciągle dobrze sobie daje radę w konkurencji lżejszej rozrywki. Miejscami nieco chaotyczna, specyficzna, miejscami przezabawna, posiadająca równie spore grono przeciwników, jak i miłośników – jej odbiór zmienia się w zależności od widza. Spróbujcie i wy!
 
RORSCHACH

Horroru w horrorze: 4/10
Pulpy w pulpie: 8/10
Humoru przy piwie: 8/10
Seksu w momentach: 9/10 (są dwa – ale za to jakie!)

poniedziałek, 27 października 2014

PULP NEWS#6: Nowy John Carter, Spielberg we Wrocławiu i Avengers


Witajcie! Dzisiaj dobiliśmy do numeru szóstego. Zeszły tydzień minął przede wszystkim pod znakiem wycieku trailera najnowszych „Avengers” oraz fragmentu filmu, który ma zostać zaprezentowany podczas jutrzejszego odcinka „Agents of S.H.I.E.L.D.”. Nie jest to jednak oczywiście koniec nowości.

  Nowy „John Carter”?

Edgar Rice Burroughs Inc. odzyskała prawa do zarządzania marką „John Carter of Mars” i planuje nakręcenie kolejnej adaptacji zawartych w niej tytułów. Przypomnijmy, że w ostatnich latach należały one do Disneya. W 2012 roku powstał "John Carter”, który jednak przez koszmarną promocję ostatecznie okazał się finansową klapą. Mamy nadzieję, że nowa ekranizacja wypadnie znacznie lepiej. :)

Spielberg we Wrocławiu

W drugiej połowie listopada we Wrocławiu rozpoczną się zdjęcia do filmu „St James Place” i będą trwały niecały tydzień. Jest to szpiegowski thriller, w reżyserii Stevena Spielberga. Akcja rozgrywa się w Berlinie i Stanach Zjednoczonych, w czasie zimnej wojny (na przełomie lat 50’ i 60’). Główna oś wydarzeń rozgrywa się dookoła pierwszej historii wymiany szpiegów między Stanami Zjednoczonymi, a Związkiem Radzieckim. Na ekranie zobaczymy m.in. Tom Hanksa, Marka Rylance czy Amy Ryan. A za scenariusz odpowiedzialni są Joel i Ethan Coen.

Nadchodzi czas Ultrona 

Niekwestionowanie najszerzej dyskutowany temat ostatniego tygodnia. Pierwszy trailer „Avengers: Age of Ultron” już od kilku dni hula sobie w najlepsze po sieci – a jako, że wyciekł przed planowaną premierą podczas nowego odcinka „Agents of S.H.I.E.L.D.” (28 października) dostaniemy w jego miejsce kolejny fragment filmu. W tak zwanym międzyczasie warto się także przyjrzeć całościowemu designowi Ultrona

niedziela, 19 października 2014

PULP NEWS#5: Daredevil, filmy DC i walki mechów razy trzy



Witajcie z powrotem! W to leniwe niedzielne popołudnie zmierzymy się z piątym numerem „PULP NEWS” – i prawdopodobnie to właśnie niedziela będzie dniem, w którym ukazywać się będą te małe podsumowania. W tej części mamy małe nawiązanie do niedawnego NYCC, filmową listę DC, kilka słów od twórcy „Pacific Rim” i trailer animowanej serii „Guardians of the Galaxy”. A zatem:

„Daredevil” na New York Comic-Con


Tytuł wzbudzający prawdopodobnie największe zainteresowanie na nowojorskim Comic-Conie. Zaprezentowane zostało logo show, niczym nie różniące się od tego trafiającego aktualnie na okładki komiksów. Pokazano również dwie fotografie przedstawiające głównego bohatera. Na pierwszym zdjęciu możemy zobaczyć Charliego Coxa „w cywilu”, natomiast na drugiej pojawia się już w prostym, czarnym kostiumie, nawiązującym do czasów, kiedy komiksowy „Daredevil” znajdował się pod opieką Millera.


Dystrybuowana przez serwis Netflix produkcja ma mieć 13 odcinków. Seria ma ponoć zostać utrzymana w poważnym, ciężkim klimacie, nie stroniąc przy tym od brutalności. Premiera została przewidziana na maj 2015.

Najbliższe filmy spod znaku DC

DC co prawda na samym NYCC nie pokazało nic ciekawego, ale już w zaledwie kilka dni później nadrabia zaległości. 15 października Warner Bros. ujawniło chronologiczną listę najbliższych produkcji. Grafik filmowy został zapełniony aż do roku 2020, a największym zaskoczeniem może się wydać data premiery drugiego z wymienionych tytułów. Czyżby w opozycji do marvelowskich „Guardians of the Galaxy”?
      

  • Batman v Superman: Dawn of Justice (2016)
  • Suice Squad (2016)
  • Wonder Woman (2017)
  • Justice League, part I (2017)
  • The Flash (2018) 

  • Aquaman (2018)
  • Shazam (2019)
  • Justice League, part II (2019)
  • Cyborg (2020)
  • Green Latern (2020)

Pacific Rim będzie trylogią

Guillermo del Toro twierdzi, że pierwszy zarys scenariusza drugiej części „Pacific Rim” jest już na wykończeniu i niedługo zostanie on oddany do studia. Premiera sequela planowana jest na kwiecień 2017 roku. Del Toro podzielił się także kilkoma szczegółami dotyczącymi budowy całej serii: „Pacific Rim 2” ma być filmem zupełnie innym od swojego poprzednika. Jak twierdzi, nawiązań do pierwszej części możemy się spodziewać dopiero w finale – a wszystko to miałoby prowadzić z kolei do zakończenia ostatniego odcinka serii. Zaintrygowani taką koncepcją?

Animowani „Guardians of the Galaxy”


piątek, 17 października 2014

PULP HORROR: TerrorVision, here we come ("TerrorVision", 1986)



Mamy lata 80. Gdzieś w długiej i szerokiej Ameryce (choć Bogiem a prawdą film „TerrorVision” został nakręcony we Włoszech) poznajemy kolejnego faceta, który życie ma u swych stóp. Stanley Putterman to człowiek szczęśliwy, bo posiadający. Istny król życia, którego motto brzmi: „Pleasure palace, here we come”. Mimo zaledwie trzydziestu paru lat na karku zdążył skompletować wszystkie niezbędne człowiekowi dobra materialne (z jacuzzi włącznie). Stanley posiada również rodzinę, której nie powstydziłby się żaden porządny Amerykanin. Powiedziałbyś, że o nic już Stanley martwić się nie musi. 

Dojrzewającą córką zajmuje się stacja MTV wraz z napalonym długowłosym gorylem imieniem O.D. – problem z głowy. Najstarszy z domowników, Dziadek i młody syn Stanleya, Sherman to równie samowystarczalny duet: żyją w swoim świecie militariów i science-fiction, więc Stanleyowi nie wadzą. Natomiast żona Stanleya to przykładna ruda suka, opętana fitnessem i własną głupotą. Pomyślisz, że rodzinie tej brakuje jedności, jakiejś jedności zainteresowań? Błąd! Wszystkich Puttermanów łączy miłość do telewizji. Niestety, życie jest pełne paradoksów, dlatego więc to właśnie przez odbiornik TV do ich domu dostanie się intruz...

Słynny serwis krytyki filmowej „Zgniłe pomidory” uznał „TerrorVision” za w stu procentach zgniły. W box office przy tytule „TerrorVision” figuruje godna politowania liczba 320,256 $. 1986 to niewątpliwie rok narodzin wielkich filmowych hitów, takich jak „Obcy  decydujące starcie”, „Blue Velvet”, „Top Gun”, „Imię róży”, „Mucha”…  Nie oszukujmy się  „TerrorVision” raczej nie grozi nieśmiertelność, którą przepowiada się jego boskim rówieśnikom. Tym bardziej jednak śpieszmy się kochać ten film! Gdy już włączycie rzeczoną produkcję klasy B z pogranicza science-fiction, horroru, komedii, czy kina familijnego, po prostu nie bądźcie zbyt zszokowani…


Zamiast sylwetki Stanleya bowiem pierwsze kadry „TerrorVision” ukażą Wam pustynny krajobraz opatrzony podpisem: „Planeta Pluton – Dział Sanitarny – Jednostka Utylizacji Mutantów” (Pamiętacie USS Enterprise ze „Star Treka”? Obróćcie odbiornik do góry nogami, a wasze wspomnienie ożyje ;)). Potem, lekko zapewne rozbrojeni dziwacznością reżyserskiej wizji, zauważycie, jak jeden kosmiczny stwór (niemalże elegant) wysyła drugiego (ten drugi natomiast przypomina wielkie zwierzę) w międzygalaktyczną podróż. Jako wiązkę świetlistych promieni – jak wiecie, w tym stanie skupienia podróżuje się najłatwiej. Wiązka ta ze wściekłą prędkością odbija się od kolejnych ciał niebieskich, by wreszcie rzucić się prosto na Was, odbiorców… Ziemian. Kości zostały rzucone, witamy w filmie „TerrorVision”! W momencie zderzenia wiązki promieni z Waszym ekranem zostajecie uprowadzeni przez jedną z bardziej hipnotyzujących ścieżek dźwiękowych, jakie w życiu słyszeliście, czyli  piosenkę „Terrorvision” autorstwa art rockowej kapeli The Fibonaccis.

Szalona piosenka otwierająca „TerrorVision” ucichnie, gdy znajdziecie się wreszcie w domu Stanleya. Zapowiada się kolejny niepozorny wieczór w życiu Puttermanów, reprezentantów klasy średniej, by nie powiedzieć głęboko przeciętnej. Stanley i jego wierna ruda żona wybierają się na towarzyskie spotkanie. Dwójka dzieci i dziadek nie oponują ani przez moment – oznacza to przecież dwóch kandydatów do pilota mniej. Jakim sposobem nadchodząca uczta na kanapie z „television” ni z tego ni z owego zamieniła się w tytułowe „terrorvision”? Ot, przypadek, jakich wiele: Stanley i facet z serwisu gawędzą nad nową anteną satelitarną Puttermanów, aż tu nagle… Znane nam promienie z Plutona zostają przyciągnięte przez wyżej wymienioną antenę i od tej pory nic nie jest takie samo. Odbiornik jakoś udało się naprawić, małżeństwo Puttermanów poszło w świat, tymczasem w domu zaczyna grasować wielkie, krwiożercze bydlę z planety Pluton, które dostało się do telewizyjnego odbiornika, aby się w nim odrodzić, a następnie wyjść – bardziej wściekłe niż kiedykolwiek wcześniej. 



To, co potwór z kosmosu wyczynia z tkankami swoich kolejnych ofiar, można porównać chyba tylko do epickiej ohydy z filmu „Martwica mózgu” Petera Jacksona… Reżyser filmu, podobnie jak kosmiczne bydlę, nurza się w okropieństwach tego świata. Perspektywa, z jakiej Ted Nicolau przygląda się bohaterom swojego filmu, to satyra jak się patrzy. Satyra na amerykańskie społeczeństwo. Dziadek – ześwirowany wielbiciel twardego, żołnierskiego żywota, który w swym uwielbieniu życia na krawędzi posuwa się nawet do jedzenia jaszczurek. Chłopaczek Suzy, imieniem O.D. – bryła młodocianego mięsa, obwieszonego pieszczochami, w koszulce z napisem W.A.S.P. (tak, tak, to ta sama kapela, która na jednym ze swoich koncertów poćwiartowała martwego prosiaka). Stanley i jego małżonka – para nowobogackich pieszczochów, których chuci nie zaspokoiłby nawet genialny Salvador Dali:


Podobnie zresztą jest z parą swingersów, którą Puttermanowie sprowadzają do siebie w wiadomych celach. Zaryzykować można stwierdzenie, że brutalne mordy popełniane przez potwora przynoszą panu Nicolau niejaką satysfakcję. Nicolau po prostu swoich postaci nie lubi i ratunku dla dzieci Puttermanów (jedynej dwójki, nad którą lituje się krwiożerczy reżyser) zdaje się upatrywać w eksterminacji starszej części otoczenia. Krucjata prowadzona jest w sposób sprytny, a potwór z kosmosu wyposażony został w różne ciekawe umiejętności, np. potrafi podszywać się pod świeżo zjedzone ofiary. Najmocniejszy podział młodzi-starzy rysuje się w scenie, gdy zgorszeni Sherman i Suzy odnajdują swoich rodziców, dwójkę ich „przyjaciół” i (gwóźdź programu) Dziadka – w jednym łóżku, wciąż zajętych rozpustą, a jednak już martwych, odtwarzanych jedynie przez figlującego potwora. Znamienne też, że przez większość filmu mały Sherman jest jedyną postacią, która potrafi dostrzec zagrożenie, jakie niesie ze sobą telewizja – co prawda bardzo wymowne, bo obleczone w postać potwora z Plutona. Niemniej to Sherman jest ze wszystkich najbardziej przenikliwy. Tym bardziej, że Dziadek zidentyfikował intruza jako zwykłego włamywacza.

Nicolau przez chwil parę doskonale bawi się konwencją spotkań ludzi z kosmitami, odwracając na nice sympatyczne marzenie ze Spielbergowskiego „E.T.” (powstałego 4 lata przed „Terrorvision”, w roku 1982) o niewinnej przyjaźni Ziemianina z Kosmitą. Sherman, Suzy i O.D. zyskują sobie na moment życzliwość potwora. Zdążą zapoznać go z trzema najważniejszymi według nich osiągnięciami ludzkości: jedzeniem, muzyką (w stylu W.A.S.P., rzecz jasna) i telewizją. Ich zauroczenie postacią potwora nie trwa zbyt długo. Jako dzieci Ameryki, w mig zaczynają się zastanawiać, w jaki sposób na kontakcie z potworem zarobić. Najlepiej grube miliony. Cztery lata młodszy od E.T. kosmita okazuje się dużo bardziej agresywny, natomiast amerykańska młodzież zdecydowanie bardziej nastawiona na osiągnięcie zysku aniżeli zawiązanie międzyplanetarnej przyjaźni.



Film ogląda się dobrze. Pomysł na historię jest niewątpliwie absurdalny, wręcz niedorzeczny, więc siłą rzeczy przyciąga uwagę odbiorcy. Ujęcia nie są zbyt wymyślne, do złudzenia przypominają plany tego czy innego obyczajowego serialu, w prosty sposób utrzymując naszą uwagę w ryzach. Postaci to raczej proste klisze z amerykańskiego społeczeństwa, odpowiednio skarykaturyzowane, do zagrania których wielkiego kunsztu aktorskiego również nie potrzeba. Sadystyczną przyjemność może sprawić Wam obserwowanie tego, jak ci żałośni bohaterowie męczą się z tym, co obce, wściekłe i groźne. Grom erotycznych aluzji (zazwyczaj przemycanych w programie „Medusa” – ulubionym małego Shermana), polowanie na potwora, a wreszcie, pod koniec filmu, katastroficzna scena skalpowania Białego Domu (tak, tak, zagłada Ziemi jest bliżej niż myślicie) – wszystko to tworzy wbrew pozorom dość konsekwentną wizję. Jeśli zgubiliście wasz bilet do opery na dzisiejszy wieczór, otwórzcie sobie piwo i zmieszajcie je z przedstawionym wyżej koktajlem pana Nicolau. Ile butelek zdołacie wypić w 83 minuty?

Główny

wtorek, 7 października 2014

NOWY PROJEKT! Coś na Progu: Złota Era Komiksu


Witajcie!

Od dłuższego czasu chodził za nami pomysł zrobienia czegoś naprawdę szalonego; czegoś, czego jeszcze nikt inny nie robił - publikowania najlepszych pulpowych komiksów z lat 30., 40. oraz 50. Gdy opublikowaliśmy pierwszą zapowiedź, byliśmy mile zaskoczeni, jak duży odzew dostaliśmy od Was - najlepszych hardcorowych Czytelników. Nie ma już odwrotu!

Niedługo oddamy w wasze ręce kwartalnik Coś na Progu: Złota Era Komiksu. Nie będzie to typowy magazyn - stawiamy głównie na komiksy, nie na rozwlekłość treści. Dlatego też w środku znajdziecie przedruki zarówno najbardziej ikonicznych, jak i najciekawszych komiksów Złotej Ery. Do tego, w ramach uzupełnienia, przygotujemy teksty publicystyczne, które rozszerzą temat i pozwolą poznać go w całości. Każdy numer będzie zwartą całością.

Celem CNP: Złota Era Komiksu jest przybliżenie Czytelnikom historii, pasków, materiałów i nazwisk z czasów, w których nikt, w najnieśmielszych snach nawet, nie przeczuwał, że w przyszłości rynek komiksowy może okazać się aż tak popularny. Wiele postaci, które w tamtych czasach rządziły na arenie komiksu, zostało dziś już zapomnianych, ich twórcy trącą dziś myszką, a przecież bez nich nie byłoby fantastycznych przygód lat późniejszych. Niektórzy zaś bohaterowie przetrwali i mamy z nimi do czynienia aż po dziś dzień.

My skupimy się na tych, którzy przecierali szlaki, pionierach poruszających się po zupełnie nowym gruncie, pierwszych komiksowych horrorach, pierwszych zamaskowanych bohaterach, a także na tych, którzy swoją przygodę zaczęli na krótkich paskach dołączanych na ostatnie strony niedzielnych gazet, a skończyli jako rozpoznawalne, popularne postaci, z własną serią komiksową, niejednokrotnie ratując komiksowe wydawnictwa od upadku.

Podobnie jak Coś na Progu każdy numer będzie miał swój temat przewodni. Na pierwszy numer, z racji zbliżającego się Halloween, wybraliśmy horror i już zacieramy ręce z ekscytacji!

Wszystko w kolorze, na 48-52 stronach, w wygodnym formacie B5 z piękną, sztywną okładką. Złota Era Komiksu będzie dystrybuowana jedynie przez internet i dostępna na konwentach oraz imprezach tematycznych. Pojawiło się pytanie na temat okładki i sztucznego podnoszenia cen. Jeżeli znacie politykę naszego czasopisma, wiecie, że jesteśmy ostatnimi, którzy posunęliby się do takich działań Tak jak i Wy - ekipa Coś na Progu to przede wszystkim fani dobrego weirdu i komiksów. Nasze ceny są takie, jakie i my chcielibyśmy zobaczyć na sklepowych półkach. I takie pozostaną. Okładka będzie sztywna, nie twarda i zachowamy full color - po przeczytaniu obiecujemy ładny wygląd na półce. Cena, ze względu na to, ze projekt jest niszowy w niszy i nie możemy sobie pozwolić na gigantyczny nakład, będzie się wahać między 25 a 29 złotych, przy czym na pewno nie przekroczy górnej granicy.

Na razie kontaktujemy się i dogadujemy umowy ze sklepami internetowymi, także tymi zajmującymi się e-bookami, dlatego nie jesteśmy jeszcze w stanie powiedzieć, gdzie dokładnie będzie można zrobić pre-order, ale niedługo, już po rozmowach, opublikujemy listę sklepów.

Premiera między październikiem a listopadem.

poniedziałek, 6 października 2014

PULP NEWS#4: Deadpool, plujący lawą pająk i żywe trupy



Trochę się u nas działo w ciągu ostatniego tygodnia: na naszym fanpage'u mogliście zobaczyć kolekcjonerską wersję okładki najnowszego numeru i dowiedzieliście się o planach dotyczących nowego, komiksowego wydawnictwa. Ponadto pojawiliśmy się na Horror Day - Dolnośląskim Festiwalu Grozy. Nic zatem dziwnego, że newsów w ostatnim czasie jakby mniej, co jednak wcale nie odbija się na ich jakości. :)

„Deadpool”: Ta wiadomość zdążyła już przebiec internet wzdłuż i wszerz, dlatego właściwie jedynie przypominamy: po latach oczekiwań Deadpool nareszcie dostał kinowy film! W połowie września 20th Century Fox ogłosiło, że premiera jest planowana na 12 lutego 2016 roku.


„X-Men: Apokalipsa”: Po wielkim sukcesie „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” Fox poprosiło Bryana Singera, by powrócił i nakręcił „X-Men: Apokalipsę”, a Simon Kinberg po raz kolejny będzie odpowiadał za scenariusz. Ale co z obsadą? Premiera „X-Men: Apokalipsa” w maju 2016.

„Lavalantula”: Stacja SyFy („Sharknado”, „Ghost Shark”...) po raz kolejny stawia na hipnotycznie idiotyczny koncept: w przyszłym roku na małych ekranach zawita „Lavalantula”. Jak można spodziewać się po tytule, mówimy o plującym lawą, gigantycznym pająku siejącym zniszczenie w Los Angeles. W filmie ponadto wystąpią aktorzy znani z "Akademii policyjnej": Steve Guttenberg, Leslie Easterbrook i Michael Winslow.

„The Walking Dead”: Serial „The Walking Dead” powraca 12 października. Przez lato AMC wypuszczała materiały promocyjne takie jak teasery i zdjęcia. A teraz, skoro premiera sezonu piątego nastąpi za kilka tygodni, pojawił się nowy „oficjalny” trailer, zapowiadający pojawienie się wątku z komiksu popularnie znanego jako „Cannibal”.



Do napisania!

Szukaj