W związku z tym, że zbliża się prapremiera antologii opowiadań w hołdzie
H.P. Lovecraftowi pt. "Cienie spoza czasu" (6.06.2012), zapraszamy do
udziału w Wielkim Przedwiecznym Konkursie Poetyckim. Samotnik z
Providence był autorem wielu znakomitych wierszy - teraz Wy także macie
szansę odnaleźć w sobie poetycką duszę i zgarnąć nagrody. Szczegóły na
plakacie. W miarę możliwości podajcie dalej info o konkursie.
czwartek, 31 maja 2012
wtorek, 29 maja 2012
Coś na Progu rozmawia: Medyk sądowy na miejscu przestępstwa (fragment)
wtorek, maja 29, 2012
No comments
Wywiad
kryminalny cz. 2
Medyk sądowy na miejscu przestępstwa: Oględziny (fragment)
Łukasz
Szleszkowski: Trzymając się przyjętej konwencji naszej
rozmowy, jeszcze raz odniosę się do fikcji filmowej. Muszę co
prawda przyznać, że ja na ogół nie oglądam filmów kryminalnych,
bo wychodzę z założenia, że piekarz nie ogląda filmów o
pieczeniu chleba. To, co chcę wskazać jako istotną różnicę, to
realny czas trwania czynności na miejscu przestępstwa i czas
potrzebny na sformułowanie wniosków.
W filmach na miejsce znalezienia zwłok przyjeżdża piękna
blondynka, która po pięciu minutach oględzin, polegających na
nachylaniu się nad zwłokami, wie już w zasadzie wszystko, co
potrzebne jest, by zrekonstruować całe zdarzenie kryminalne: kiedy
ta osoba zmarła z dokładnością co do minuty, jaka była przyczyna
zgonu, jakie okoliczności towarzyszyły śmierci tej osoby.
Prawda jest taka, że oględziny są nierzadko niezwykle trudną
czynnością odbywającą się w bardzo różnych warunkach.
Najczęściej są to miejsca takie jak meliny, piwnice, parki, lasy,
a zatem obszary trudno dostępne i słabo oświetlone. Zwłoki będące
przedmiotem oględzin są często brudne, pokryte błotem, pracować
trzeba na czworakach, czasem podczas padającego deszczu.
Tomasz
Jurek: Czynności przeprowadzane w terenie są znacznie
trudniejsze; jesteśmy w jesiennym lesie, a co w nim zastaniemy –
tego początkowo czasem nawet nie wiadomo. Zwłoki znajdowane w
terenie przeważnie odkrywane są przypadkowo, po znacznym upływie
czasu od chwili śmierci. Do ich ujawnienia przyczyniają się psy
znajdujące lub rozgrzebujące miejsca ukrycia zwłok, dzikie
zwierzęta poszukujące zdobyczy, a także warunki pogodowe – na
przykład ulewne deszcze odsłaniające to, co miało pozostać nigdy
nieodnalezione. W takim miejscu zastajemy pełno liści, gałęzi i
coś, co być może było człowiekiem, ale z uwagi na upływ czasu
nie można tego od razu stwierdzić. Często dopiero rozpracowanie
tych wielu kwestii potwierdza, że są to zwłoki ludzkie. Praca w
terenie, szczególnie wtedy, kiedy jest tam bujna roślinność,
wymaga wzmożonej uwagi i angażuje znacznie więcej środków niż
oględziny zamkniętego pomieszczenia. Czasami są to przeżycia
wręcz ekstremalne. Niech za przykład posłuży przypadek odkrycia
zwłok w miejscu, które nie było miejscem zbrodni – głęboka
zasypana studnia; żeby zwłoki wydobyć, należało je najpierw
odkopać, spuszczając się w głąb na linie.
Ł.
Sz.: Ja z kolei uczestniczyłem w oględzinach osoby powieszonej
na drzewie, ale tak wysoko, że musiały się odbywać z kosza
podnośnika straży pożarnej. Innym dziwnym miejscem były oględziny
zwłok znajdujących się na starej, stojącej na bocznicy
lokomotywie parowej. Mamy też taki przypadek, jak upadek samobójcy
ze znacznej wysokości w centrum miasta, na chodnik dużej, ruchliwej
ulicy o godzinie 15:00. Głowa jest zmiażdżona, odłamki złamanych
kości czaszki są porozrzucane w promieniu kilku metrów, pomiędzy
nimi znajdują się fragmenty mózgu. Policja osłania teren, taśmy
zabezpieczające uginają się pod naporem tłumu gapiów, bo każdy
chce być bliżej i zobaczyć trupa. Nieważne, że policja próbuje
nad tą sytuacją zapanować i coś tłumaczy; wśród tłumu nie ma
najczęściej zrozumienia dla charakteru tych czynności. Z okien
obserwuje nas cała kamienica, bo w końcu coś się dzieje, więc
wszyscy się tym interesują, a my w tym czasie musimy zwłoki
rozebrać i obejrzeć. Na szczęście na takie okazje policja ma
specjalne namioty, które pozwalają na przeprowadzenie tych
czynności mimo tak niesprzyjających okoliczności. Nie chodzi tylko
o to, że to po prostu nasza praca, ale należy się także
poszanowanie dla zwłok, a oględziny niekoniecznie powinny być
widowiskiem dla mas. Jeśli chodzi o sytuacje ekstremalne, innym
przykładem niech będą oględziny w miejscu porośniętym bardzo
gęsto przez krzaki. Żeby dotrzeć do zwłok, musieliśmy
przedzierać się przez bujną roślinność, wykonując jednocześnie
figury niemal akrobatyczne, by omijać ludzkie odchody, którymi
zasłany był cały teren. Kiedy już dotarliśmy do zwłok, to
musieliśmy stoczyć walkę ze szczurami, które na nich żerowały.
Szczury po ich odgonieniu, oddaliły się na niewielką odległość,
i nic sobie nie robiąc z powagi sytuacji, czekały ze
zniecierpliwieniem, licząc najwyraźniej, że będą mogły wrócić,
kiedy od zwłok odejdziemy...
Rozmawiał Sebastian Zakrzewski
(Cała rozmowa w # 2 numerze czasopisma "Coś na Progu")
poniedziałek, 28 maja 2012
Coś na Progu zapowiada: Komiks Chrisa Chalika
poniedziałek, maja 28, 2012
No comments
Każdy szanujący się pulp magazyn powinien mieć swoją serię komiksową w odcinkach. Nie inaczej będzie z "Coś na Progu". Od numeru #2 zaczynamy publikować mroczną, mieszającą konwencje historię pt. Midnight City, stworzoną specjalnie dla nas, przez niezwykle utalentowanego autora - Krzysztofa Chalika, którego kreska przyozdabiała już część tekstów w CNP #1. Dziś prezentujemy jedną z plansz pierwszego odcinka. Smacznego.
sobota, 26 maja 2012
Niespodzianka! Numer drugi "Coś na Progu" ma ponad 100 stron!
sobota, maja 26, 2012
No comments
Mamy znakomitą wiadomość dla wszystkich Czytelników naszego pulp magazynu. Wychodząc naprzeciw Waszym sugestiom, postanowiliśmy stanąć na głowie i znacznie pogrubić #2 numer "Coś na Progu". Magazyn ma teraz ponad 100 stron, przy niezmienionej cenie 8.90zł i wysyłce 0.00zł. To czy kolejne wydania CNP będą równie grubaśnie zależy już tylko od Was. Jednocześnie przypominamy, że ruszył już PRE-ORDER numeru 2, a pierwsze 150 osób, które złoży zamówienia, otrzyma od nas specjalny redakcyjny gadżet. Do numeru #1 dodawaliśmy smyczki i zakładki książkowe, co takiego tym razem wymyśliła ekipa Dobrych Historii? To oczywiście niespodzianka. Przekonajcie się sami. Na stronie wydawnictwa dostępny jest już nowy formularz zamówień z poszerzonym menu (można wybrać nr #1, #2 albo też pakiet obu numerów w promocyjnej cenie). http://dobrehistorie.pl/
czwartek, 24 maja 2012
Coś na Progu zapowiada: Opowiadanie Algernona Blackwooda (fragment)
czwartek, maja 24, 2012
blackwood, coś, czasopismo, duchy, dziki zachód, groza, horror, nawiedzenie, opowiadanie, pulp fiction, weird west, western
No comments
Algernon Blackwood
Nawiedzona wyspa
(Przełożył:
Mateusz Kopacz)
Ilustracja - Katarzyna Kurka |
W rogu salonu,
oparty o tylną ścianę, stał mój karabin marlin, z dziesięcioma
nabojami w magazynku i jednym zamkniętym wygodnie w nasmarowanej
części zamkowej lufy. Najwyższy czas, by ruszyć do domu i przyjąć
pozycję obronną w tym kącie. Bez chwili wahania podbiegłem do
werandy, ostrożnie przedzierając się między drzewami, żeby nie
zostać zauważonym w świetle. Wkroczywszy do pomieszczenia,
zamknąłem drzwi wiodące na werandę i najszybciej jak to możliwe
zgasiłem wszystkie sześć lamp. Przebywanie w jaskrawo oświetlonym
pokoju, gdzie z zewnątrz widać każdy mój ruch, podczas gdy ja
widziałem jedynie nieprzeniknioną ciemność w oknach, według
wszelkich praw sztuki wojennej było nonsensownym podkładaniem się
przeciwnikowi. Wróg, jeśli w tym wypadku można było mówić o
wrogu, sprawiał wrażenie zbyt przebiegłego i niebezpiecznego, żeby
tak ułatwiać mu sprawę.
Stanąłem w rogu
pomieszczenia z plecami opartymi o ścianę i dłonią na zimnej
lufie karabinu. Pomiędzy mną a drzwiami znajdował się zawalony
książkami stół, lecz przez pierwsze minuty po zgaszeniu świateł
ciemność była tak gęsta, że niemożliwością było cokolwiek
rozpoznać. Stopniowo zarys pomieszczenia uwidaczniał się przed
moimi oczami, podobnie niewyraźnych kształtów nabierały framugi
okienne.
Po
kilku minutach dało się rozpoznać drzwi (których górna część
była szklana) oraz dwa okna wychodzące na frontową werandę;
ucieszyło mnie to, ponieważ
w razie gdyby Indianie zbliżyli się do domu, byłbym w stanie
widzieć ich przybycie i przewidzieć posunięcia. Nie myliłem się,
gdyż w tej właśnie chwili do mych uszu dotarł osobliwy głuchy
dźwięk kanu przybijającego do brzegu i ciągniętego po skałach.
Wyraźnie słyszałem, jak wiosła ułożono na dnie łodzi, zaś
cisza, jaka potem nastała, oznaczała niewątpliwie, że Indianie ukradkiem zbliżają się ku domowi…
(...) Wielu odczuciom tej nocy
brakło wyrazistości, aby je w pełni opisać i przeanalizować,
lecz dominujące wrażenie, które pozostanie przy mnie do końca
mych dni, to koszmar ponad koszmary, przytłaczające doznanie, które
gdyby trawiło mnie nieco dłużej, niewątpliwie złamałoby mój
umysł.
W międzyczasie
tkwiłem przycupnięty w rogu, czekając cierpliwie na dalszy rozwój
wydarzeń. Dom pogrążony był w bezruchu niczym grobowiec, lecz
nieokreślone odgłosy nocy nuciły mi swą pieśń do ucha; zdawało
mi się, że słyszę krew płynącą w żyłach i tańczącą w
tętnicach...
(Opowiadanie znajdziecie w drugim numerze czasopisma "Coś na Progu", który można już zamawiać w pre-orderze ze strony wydawnictwa Dobre Historie)
środa, 23 maja 2012
wtorek, 22 maja 2012
Czasopismo "Coś na Progu" w salonikach KOLPORTER
wtorek, maja 22, 2012
No comments
Od 23 MAJA pierwszy numer czasopisma "Coś na Progu" znajdziecie w salonikach prasowych Kolportera. Na początek pojawimy się w następujących miastach: Białystok, Bielsko Biała, Bydgoszcz,
Gdańsk, Katowice, Kielce, Koszalin, Kraków, Lublin, Łódź,
Olsztyn, Opole, Poznań, Rzeszów, Szczecin, Warszawa, Wrocław,
Zielona Góra. Udanych łowów na COŚ...
Coś na progu zapowiada: Premierowe opowiadanie Marcina Rusnaka
wtorek, maja 22, 2012
2 comments
Prezentujemy fragment opowiadania wrocławskiego autora - Marcina Rusnaka (znanego m.in. z publikacji w czasopiśmie Science Fiction Fantasy i Horror). Jednocześnie zapraszamy do współpracy debiutantów. Z każdym kolejnym numerem będziemy przedstawiać Czytelnikom coraz więcej rodzimej prozy z pogranicza fantastyki, kryminału i grozy. Prace należy przysyłać na mail redakcji: cosnaprogu@gmail.com
Marcin
Rusnak
Niezwykłe
śledztwo doktora Junga
Rok
1906
Teatr
im. Wilhelminy Planer, Monachium
ilustracja - Krzysztof Chalik |
Chyba
jako jeden z pierwszych zrozumiałem, że coś poszło nie tak.
Poderwałem się z miejsca, jeszcze zanim opadła ciężka kurtyna,
zanim pierwsze głosy odważyły się przełamać pełną napięcia
ciszę.
Pospieszyłem nawą
w kierunku sceny. Zza grubej, pluszowej zasłony dobiegł głuchy huk
czegoś tłukącego we wzmacniane szkło. Pierwszy, drugi, trzeci.
Przezroczysta ścianka jak na złość musiała trzymać mocno, szkło
może i się kruszyło, pokrywało pęknięciami, ale wciąż
trzymało. Zegar w mojej głowie odmierzał drogocenne sekundy. Ile
już minęło? Minuta dwadzieścia? Minuta trzydzieści? Kto tyle
wytrzyma pod wodą?
Za długo.
Dopadłem schodków
w tej samej chwili, w której zbiornik poddał się z brzękiem, a
woda chlusnęła na scenę, wyciekając pod kurtyną. Tłum ryknął
z przejęciem, na scenie ktoś krzyczał, jakiś głos powtarzał
„Aneta! Aneta, mów do mnie!” jak część litanii, jak indyjską
mantrę.
Nożownik, który
występował godzinę wcześniej, zastąpił mi drogę.
– Jestem lekarzem
– warknąłem.
Obejrzał mnie
krytycznie, jakby w poszukiwaniu czarnej skórzanej torby, ale w
końcu zszedł mi z drogi.
Trafiłem za kurtynę
w dwie minuty po tym, jak Aneta Silberberg, największa gwiazda
Magicznego Teatru Olivera von Griena, rozpoczęła swoją słynną
sztuczkę z ucieczką ze zbiornika z wodą.
Sztuczkę, która
tym razem nie skończy się gromkimi brawami.
Dwie minuty. Za
długo.
A jednak gdy
stanąłem na scenie, kobieta leżała w kałuży wody, obejmowana
przez samego szefa trupy, Olivera von Griena. Krztusiła się,
prychała i rzęziła, ale żyła.
– Carl! – Moja
kuzynka, Elfi, zauważyła mnie pierwsza i rzuciła mi się na szyję.
Była w trupie asystentką nożownika i to za jej sprawą trafiłem
na monachijski występ Magicznego Teatru. – Boże, Carl, dobrze,
że tu jesteś. – Pociągnęła mnie zaraz do przemoczonej
iluzjonistki.
Kobieta coraz
pewniej łapała oddech, ale trzęsła się jak osika, dłonie
kurczowo zaciskając na ramieniu von Griena, jakby trzymała się
ostatniej deski na wzburzonym morzu.
Szok.
– Jestem lekarzem
– powiedziałem. – Zajmę się nią.
Von Grien przytaknął
zdaje się dość ochoczo. Najpewniej nie miał pojęcia, co począć
z rozhisteryzowaną niedoszłą topielicą.
– Przynieście
koce, byle szybko! Zaparzcie też herbaty. Elfi, podaj lampę.
Sprawdziłem reakcje
źrenic, zmusiłem kobietę, by podała mi swoje imię i policzyła
do pięciu. Reagowała z opóźnieniem, ale to uznałem za efekt
wstrząsu. Wyglądało na to, że nic poważnego jej nie dolega.
– Miała mnóstwo
szczęścia – oceniłem, obracając się ku trupie zebranej wokół
w nieregularnym półkolu.
Oprócz mojej
rudowłosej kuzynki, nożownika o skandynawskiej urodzie oraz von
Griena pojawił się ostatni członek zespołu – karzeł, którego
występ poprzedzał sztuczkę ze zbiornikiem.
– Wyjątkowo dużo
– syknęła Elfi, patrząc na kierownika trupy, jakby ten był
wszystkiemu winien.
W życiu nie
widziałem jej tak wściekłej, a swego czasu spłatałem jej kilka
autentycznie paskudnych figli.
– To nie może
dłużej trwać, Oliverze.
– Elfi, doprawdy…
– zaczął nożownik, ale zamknęła mu usta samym spojrzeniem.
Nagle przypomniałem
sobie, że nazywał się Mikkael. Pisała o nim w listach, czasami w
taki sposób, że z trudem panowałem nad rumieńcami zażenowania.
– Do tej pory to
było tylko gadanie – powiedziała dziewczyna. – Ale dzisiaj
Aneta omal nie zginęła. To nie są żarty.
– Nie będziemy o
tym rozmawiać przy obcym – uciął von Grien.
– Właśnie że
będziemy! Ten obcy to mój kuzyn i szanowany w całym Królestwie
Szwajcarii lekarz psychiatrii, doktor Carl Jung.
To zrobiło na nich
wrażenie. Umilkli, zaczęli mnie oceniać znacznie uważniej niż
wcześniej. Najwyraźniej wypadłem z szufladki z napisem „lekarz”
i zastanawiali się, jaką nową etykietką mnie opatrzyć.
– Nie jesteśmy w
Szwajcarii, a jej problem chyba nie dotyczy głowy – zauważył
karzeł, głosem nieproporcjonalnie basowym jak na osobę tak drobnej
budowy. Uśmiechnął się i to wystarczyło, żebym poczuł na
plecach nieprzyjemny dreszcz.
Jak, do diabła,
można się uśmiechać w takiej sytuacji?!
– Panie Jung,
doceniam pańskie… – włączył się znowu von Grien.
– On tutaj
zostanie – powiedziała z naciskiem Elfi.
Rozbawiłoby mnie to
ubezwłasnowolnienie, gdyby nie fakt, że pod pozorami spokoju
wyczułem w głosie kuzynki tembr przerażenia.
– Elfi…
– Dość –
zawyrokowała. – Albo on tutaj zostaje, albo idę po policję.
Atmosfera
natychmiast zgęstniała. Nikt nie powiedział ani słowa, ale czuło
się, że wizyta monachijskiej policji nikomu nie jest na rękę.
Wszystko to coraz bardziej mnie intrygowało, ale przyznam, że
czułem się też nielicho zagubiony. Co takiego znowuż się stało?
Iluzjonistka omal nie przypłaciła sztuczki życiem. Cóż, zdarza
się.
– Elfi –
mruknąłem raz jeszcze. – Wybacz, ale niewiele z tego rozumiem.
Pannie Silberberg zdaje się nic nie będzie. W czym rzecz?
Kuzynka popatrzyła
po zebranych, jakby czekając, aż któryś z nich zabierze głos.
Gdy wciąż panowała cisza, prychnęła cicho i powiedziała:
– Rzecz w tym,
drogi kuzynie, że to nie był wypadek. Ktoś chciał ją zabić. A
skoro wszyscy pilnowaliśmy, żeby nikt obcy nie majstrował przy
rekwizytach…
Milczeliśmy. Nie
znałem ich. Nie chciałem ferować wyroków. Ponure twarze nie
skłaniały zresztą do artykułowania myśli, których można by
później żałować.
– Jesteś pewna,
że…
– Tak – odparła
Elfi. – Któreś z nas chciało ją zabić.
(Opowiadanie Marcina Rusnaka przeczytacie
w drugim numerze czasopisma "Coś na progu")
czwartek, 17 maja 2012
Coś na Progu prezentuje: opowiadanie Edwarda Lee (antologia "Cienie spoza czasu")
czwartek, maja 17, 2012
antologia, Cthulhu, edward lee, fantastyka, groza, horror, koszmar, lovecraft, opowiadanie, premiera
1 comment
Antologia w hołdzie H.P. Lovecraftowi:
CIENIE SPOZA CZASU
(pre-order 6.06.2012)
Fragment opowiadania
EDWARDA LEE
PIERWIASTEK ZŁA
(tłum. Jakub Wiśniewski)
By Sonofamortician (sonofamortician.deviantart.com/) |
Coop
połączył łańcuchy i wyciągał trumnę z ziemi za pomocą dźwigu
zamontowanego w koparce. Silnik zacharczał, kiedy trumna zadyndała
w powietrzu.
–
Postaw ją! –
krzyknął Fichnik pośród hałasu diesla.
Coop
zamrugał.
–
Co takiego?
–
Postaw ją tutaj!
Proszę!
Coop
obniżył trumnę i zgasił silnik.
– A
to niby kurwa po co?
Doktor
Fichnik podszedł bojaźliwie do koparki.
–
Jeśli nie masz nic
przeciwko, młody człowieku, chciałbym otworzyć trumnę.
Cooper
zapalił następnego winstona.
–
Coś podobnego, a ja
bym chciał wydymać Angelinę Jolie. I wygląda na to, że żaden z
nas nie zrobi tego, na co ma ochotę.
–
Zależy mi po prostu
na tym, aby zbadać stan zwłok, zanim trumna zostanie przeniesiona.
–
Może pan sobie
tylko o tym pomarzyć. Nie mogę pozwolić na otwarcie. To wbrew
przepisom, chyba że ma pan nakaz lub polecenie wydane przez biegłego
sądowego.
Prawie
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w dłoni Fichnika
pojawił się banknot studolarowy.
–
Albo właśnie to –
odparł Coop i chwycił zielony papierek.
Ale
pieprzenie mnie dzisiaj czeka – pomyślał. Z taką forsą
mógłby roznieść kilka zaćpanych dziwek; wracałyby do swoich
alfonsów na trzęsących się nogach. Czym się tu
przejmować? Skoro ten tu gównojad chce zlustrować jakiś szkielet,
niech mu będzie… Coop wsunął pieniądze do kieszeni. Jeśli
to go kręci.
–
No to dawaj, Arnold.
– Cooper podał krągłemu gościowi klucz do podważania.
–
Doprawdy, ja…
–
Sił panu brakuje?
–
No cóż…
–
Dorzuci pan jeszcze
stówę i otworzę dla pana trumnę – zaproponował łaskawie
Cooper.
Fichnik
bez większego sprzeciwu wyjął kolejne sto dolarów. Cooper schował
je i zeskoczył z koparki. Teraz to rozumiem. Wsunął klucz
pod wieko trumny i przycisnął w dół. Bez efektu.
Cholera,
toż to bardziej zaciśnięte niż tyłeczek dwunastolatki –
pomyślał, chwyciwszy młotek, żeby mocniej wbić klucz. O trumnach
wiedział tyle, że sposób zamykania był za każdym razem inny. No
jazda, ty mała suko… Fichnik wydawał się rozbawiony.
–
Jak ci idzie…
Arni?
A
co powiesz na to, jak ci wcisnę ten klucz do dupy, Wladziu1.
Założę się, że wyjąłbym stamtąd mnóstwo zużytych
gumek i przynajmniej jedną analną zabaweczkę. Ale
Cooper, mimo ogólnej społecznej wrogości, potrafił być uparty.
Włożył klucz w inne miejsce, wbił młotek i stanął na nim.
Zaczął na niego napierać całym ciężarem ciała.
–
Tylko ostrożnie! –
zawołał Fichnik.
Zamknij
się – Cooper wycedził w myślach i rozkołysał się w rytm
Waking the Dead grupy Suicidal Tendencies. Z obiema stopami na
kluczu przycisnął jeszcze mocniej…
–
Ostro…
TRZASK!
Drewno
huknęło. Pradawne zamknięcie wystrzeliło z mosiężnych okuć.
Wieko trumny rozwarło się z impetem.
A
niech to!
Coopera
odrzuciło. Wylądował na plecach przed nagrobkiem, po czym
przekoziołkował i wpadł wprost do rozkopanego dołu. Jasne gwiazdy
rozbłysły mu przed oczyma, co było niezłym dodatkiem do smętnej
piosenki. Dojście do siebie trochę mu zajęło. A kiedy w końcu
zdołał wygrzebać się na powierzchnię, zobaczył odwróconego
szerokimi plecami doktora Fichnika, który spoglądał do wnętrza
trumny.
–
Och… och moje –
zajęczał.
– O
co chodzi, panie Fiutnik? – zapytał Cooper, wychodząc z dziury.
–
Wiedziałem, po
prostu wiedziałem.
Cooperowi
w końcu udało się klęknąć pośród piętrzącej się ziemi. Nie
był w najlepszym nastroju. Fichnik spojrzał na niego i chwycił go
za ramiona.
–
Wiedziałem –
wyszeptał.
Cooper
zajrzał do środka trumny i zobaczył…
1Wladziu
Valentino Liberace (pseud. Liberace) ‒
znany artysta estradowy i homoseksualista [przyp. tłum.].
PREMIERA JUŻ W CZERWCU 2012 |
środa, 16 maja 2012
Coś na Progu zapowiada: Dystrybucja w Inmedio
środa, maja 16, 2012
No comments
Z przyjemnością informujemy, że od 23 maja numer pierwszy "Coś na Progu" trafi do dystrybucji w sieci saloników Inmedio w całej Polsce. Dzień później, za pośrednictwem strony internetowej Wydawnictwa Dobre Historie będzie można zamawiać w pre-orderze numer 2, który do Inmedio trafi ok. 22 czerwca.
Coś na Progu prezentuje: Sztuka kradzieży - kradzieże dzieł sztuki!
środa, maja 16, 2012
No comments
Zapowiadamy kolejny artykuł, który trafi do drugiego numeru (maj/czerwiec) czasopisma "Coś na progu". Pre-order rusza już w przyszłym tygodniu, w czwartek.
Zofia Kaleta
Sztuka kradzieży - kradzieże dzieł sztuki!
Alphonse Bertillon posypał ramę obrazu drobno zmielonym
grafitem. Trzymając ją ostrożnie przez czystą chusteczkę,
przesuwał po brzegu pędzlem z wielbłądziego włosia, aż natrafił
na wcześniej wypatrzoną smugę. Odcisk palca, który mógł
uratować Paryż.
Był
24 sierpnia 1911 roku, a „Mona Lisę” Leonarda da Vinci,
najsłynniejszy obraz świata, wyniesiono z Luwru dwie doby
wcześniej. W Paryżu wrzało. Zamknięto drogi dojazdowe do muzeum,
postawiono w stan gotowości żandarmerię, wyrywkowo kontrolowano
wyjeżdżających z miasta. Specjaliści przestrzegali przed próbą
zwrócenia falsyfikatu, gazety próbowały znaleźć winnych wśród
władz galerii, a na Moulan Rouge tancerki zaczęły występować
jako Gioconda obnażona.
Bertillon,
szef Wydziału Identyfikacji Prefektury Policji Paryskiej, musiał
pośród tego chaosu odnaleźć płótno o wymiarach 77x53 cm — na
tyle niewielkie, że możliwe do upchnięcia w walizce... Ile może
być walizek w Paryżu? Ile we Francji? W Europie? Bertillon miał
jednak jedną szczególną zaletę, która wyróżniała go spośród
innych detektywów; był pionierem daktyloskopii. Posypywanie pyłem
śladów rozwinął z teorii szkockiego chirurga, Henry'ego Fauldsa,
gdy jego własna metoda, oparta na mierzeniu obwodu głowy i
odległości na ciele ludzkim, okazała się fiaskiem.
Wkrótce
nabrał też pewności, iż złodziejem jest ktoś z Luwru. Obraz w
czasie kradzieży wyjęto z drewnianej ramy, znalezionej następnie
w jednym z zaułków muzeum. Teoretycznie mógł ją tam porzucić
każdy. Gdy jednak zarządzono podwójną rekonstrukcję wydarzeń,
żandarmi ledwo wyłuskali zastępcze płótno z oprawy, podczas gdy
pracownikom galerii wyjęcie go zajęło kilkanaście sekund. Akurat
tyle czasu, ile miał włamywacz...
CDN.
CDN.
wtorek, 15 maja 2012
Coś na Progu patronuje: antologia "Cienie spoza czasu"
wtorek, maja 15, 2012
No comments
Zapowiadamy długo wyczekiwaną premierę antologii - „CIENIE SPOZA CZASU”. Na 350 stronach znajdziecie
jedenaście opowiadań mistrzów grozy. Wszystkie teksty inspirowane
twórczością H.P. Lovecrafta pokazują, że współcześni autorzy potrafią oryginalnie i brawurowo nawiązywać swoimi pomysłami do klasycznych Mitów Cthulhu. Książka nad którą patronat objęło m. in. czasopismo "Coś na Progu" trafi do księgarni w drugiej połowie czerwca. Pre-order książki będzie możliwy już od 6.06.2012 za pośrednictwem strony Wydawnictwa Dobre Historie. Jak zwykle dla pierwszych 150 osób przygotowaliśmy unikatowe gadżety-niespodzianki. Tymczasem poniżej prezentujemy krótkie notki o wszystkich autorach, których teksty trafiły do antologii. Już wkrótce na blogu znajdziecie zapowiedzi poszczególnych tekstów!
Wstęp:
S.T. Joshi (Najsłynniejszy biograf Samotnika z Providence)
Alan
Moore (Bardzo
dobrze znany w Polsce kultowy scenarzysta komiksowy i pisarz. Jego
dzieła były wielokrotnie ekranizowane i okazywały się komercyjnymi oraz artystycznymi sukcesami, m.in. „Strażnicy”, „V
jak Vendetta”, „Z piekła”, „Liga Niezwykłych Gentlemanów”).
Graham
Masterton (Znany
i lubiany w Polsce - mistrz grozy, którego nikomu nie trzeba przedstawiać)
Kim
Newman (Brytyjski
autor, który zasłynął wydawaną również w Polsce serią książek
o wampirzycy
Geneview („Anno Dracula”, „Czerwony Baron”) - obecnie
ponownie trafił na listę bestselerów
księgarni Amazon. Znany w naszym kraju także jako twórca opowiadań
i powieści w świecie
gier Role Playing – Warhammer)
Alan
Dean Foster (Doskonale
znany w Polsce fanom Star Trek i Gwiezdnych Wojen – współtworzył
scenariusze do obu filmowych i telewizyjnych serii. Napisał także
serie książek w uniwersach
„Obcego” i „Terminatora”)
Ian
Watson (Klasyk
science fiction, autor znakomitych książek w realiach Warhammer
40000, współtwórca
scenariuszy filmowych, w tym do obrazu pt. „Sztuczna inteligencja”
w reżyserii S. Spielberga)
Paul
F. Wilson (Pisarz
grozy, laureat nagrody Bram Stoker Award. W Polsce zasłynął udanie zekranizowaną
w latach 80tych powieścią grozy „Twierdza”)
Gene
Wolfe (Klasyk Fantasy i Science Fiction. W Polsce najbardziej
znany z cyklu powieści o kacie Severianie – m.in. „Cień kata”,
drukowanej niegdyś w odcinkach w czasopiśmie Nowa Fantastyka).
Edward
Lee (Niedawno
debiutujący na polskim rynku mistrz grozy ekstremalnej, łamiącej wszelkie
konwencje i zasady dobrego smaku. Autor bardzo dobrze przyjętej
powieści „Sukkub”, wyd.
Replika 2011)
Ramsey
Campbell (Jeden
z najsłynniejszych autorów grozy inspirujących się twórczością
H.P. Lovecrafta. Bardzo ciepło przyjęty w Polsce dzięki powieściom
„Zły wpływ”, wyd. 2012 oraz „Najciemniejsza
część lasu”, wyd. 2011)
Mort
Castle (Nominowany
do nagrody Pulitzera i czterokrotnie do Bram Stoker Award. Doceniony
przez krytykę za znakomity zbiór opowiadań „Księżyc na wodzie”
oraz za podręcznik dla pisarzy horrorów „Writing Horror: A
Handbook By the Writers Association”, który redagował. Autor
czterech powieści, kilkuset opowiadań i wielu nagradzanych
scenariuszy do komiksów – m.in. „Night City”).
Jedenasty tekst należy do Tomasza Drabarka, jedynego polskiego autora w
antologii – laureata konkursu na opowiadanie ogłoszonego jeszcze w
listopadzie 2011 roku, na który nadesłano ponad 122 prace. Wywiad z
autorem przeczytacie na naszym blogu.
(Okładka autorstwa Michała Oracza)
poniedziałek, 14 maja 2012
Coś na progu zapowiada: Jack Ketchum (premierowe opowiadanie)
poniedziałek, maja 14, 2012
No comments
Jack Ketchum
"Martwy Dziki Zachód"
(tłum. Jakub Wiśniewski)
– Na
miłość boską, strzel mu w łeb! – krzyknął Sam Pitts.
–
Oj tam, czasami lubię się z nimi trochę zabawić – odparł
Colbert, na którego wołano Klocek.
– Szkoda amunicji...
– Szkoda amunicji...
–
Amunicji to my mamy pod dostatkiem. Za to kobitek brakuje.
Klockowi
zawsze brakowało kobitek i chociaż Sama niezwykle irytowały jego
ciągłe narzekania, tym razem musiał przyznać mu rację. Nie
licząc kobiet Apaczów, najbliższe kobitki znajdowały się całe
mile stąd. Wdowa Heller, która miała taki pysk, że mogłaby nim
wystraszyć grzechotnika, mieszkała kawałek drogi za Gilą, a Etta,
smakowita żona trapera Charleya McSweena oraz jego rozkwitająca
córka zostały w połowie drogi do Fortu Thomas.
Sam
zastanawiał się przez chwilę co u nich słychać...
Razem z Klockiem i Doktorkiem siedzieli właśnie w cieniu rzucanym przez dach zdezelowanej wiaty, kryjąc się przed palącym słońcem i ciepłem nagrzanych cegieł. Skupieni, obserwowali jak pokraczny Apacz z Białych Gór stracił właśnie lewe przedramię. Klocek ze swojego wojskowego Colta 44 oddał celny strzał. Strata kończyny nie zrobiła jednak na Indianinie żadnego wrażenia i czerwonoskóry nadal sunął w ich stronę. Jego otwarta gęba i obwisła żuchwa świadczyły o tym, że musiał wyczuć kolację.
Klocek wystrzelił jeszcze raz i przepaskę biodrową Apacza przyozdobiła spora dziura.
– A niech mnie – ożywił się Doktorek. – Odstrzeliłeś mu wacka!
– Skoro tak twierdzisz. W końcu to ty jesteś doktorkiem. – odparł Colbert. – Muszę wam powiedzieć, że jestem w tym coraz lepszy. Szczególnie jeśli idzie o celowanie w tamte okolice.
– Przestań się wydurniać, Klocek – zirytował się Sam. – Bo będę musiał go wykończyć ze Spencera, a z takiej odległości zrobię w tej czerwonej małpie cholernie wielką dziurę.
Razem z Klockiem i Doktorkiem siedzieli właśnie w cieniu rzucanym przez dach zdezelowanej wiaty, kryjąc się przed palącym słońcem i ciepłem nagrzanych cegieł. Skupieni, obserwowali jak pokraczny Apacz z Białych Gór stracił właśnie lewe przedramię. Klocek ze swojego wojskowego Colta 44 oddał celny strzał. Strata kończyny nie zrobiła jednak na Indianinie żadnego wrażenia i czerwonoskóry nadal sunął w ich stronę. Jego otwarta gęba i obwisła żuchwa świadczyły o tym, że musiał wyczuć kolację.
Klocek wystrzelił jeszcze raz i przepaskę biodrową Apacza przyozdobiła spora dziura.
– A niech mnie – ożywił się Doktorek. – Odstrzeliłeś mu wacka!
– Skoro tak twierdzisz. W końcu to ty jesteś doktorkiem. – odparł Colbert. – Muszę wam powiedzieć, że jestem w tym coraz lepszy. Szczególnie jeśli idzie o celowanie w tamte okolice.
– Przestań się wydurniać, Klocek – zirytował się Sam. – Bo będę musiał go wykończyć ze Spencera, a z takiej odległości zrobię w tej czerwonej małpie cholernie wielką dziurę.
–
W porządku Sam, skoro nalegasz.
Colbert przechylił do góry butlę z whiskey i celując pod słońce wystrzelił. Czubek głowy Apacza pofrunął kilka metrów w górę, a jego korpus zwalił się na ziemię niczym worek ziemniaków.
Colbert przechylił do góry butlę z whiskey i celując pod słońce wystrzelił. Czubek głowy Apacza pofrunął kilka metrów w górę, a jego korpus zwalił się na ziemię niczym worek ziemniaków.
Sam
był pod wrażeniem, tym bardziej, że Colbert od rana pił whiskey
zwane Czterdziestką - alkohol barwiony cukrem lub melasą, po
spożyciu którego przeciętny człowiek był w stanie przejść
najwyżej czterdzieści kroków, zanim ogarnął go paraliż.
CDN.
Opowiadanie zostanie opublikowane w drugim numerze czasopisma "Coś na progu" (maj/czerwiec 2012), które w pre-orderze można zamawiać ze strony wydawcy od 24.05.2012.
Fabuła opowiadania osadzona została w świecie przedstawionym w powieści graficznej The Minions of Ka (Słudzy Ka),
której I tom wydany został w USA w 2008 roku. Świat ten oparty jest na
założeniu że wszelkie nieszczęścia i kataklizmy takie jak plagi
egipskie, upadek Rzymu, wyprawy krzyżowe czy dżuma, były konsekwencją
działania zombie, będących pod wpływem tajnej organizacji o nazwie The Minions Of Ka.
Pierwszy i jedyny jak dotąd tom nawiązuje do Wielkiego pożaru Londynu z
1666 roku oraz walki kościoła katolickiego o tron monarchii
brytyjskiej. Z ciekawostek należy dodać, że Jack Ketchum popełnił wstęp oraz był jednym z redaktorów tej pozycji (podajemy za http://www.jackketchum.com.pl/).
środa, 9 maja 2012
Coś na progu rozmawia: wywiad z Aleksandrem Rudazowem (fragment)
środa, maja 09, 2012
No comments
Fantazje
znad Wołgi
Gdzieś
w połowie lat osiemdziesiątych pewien sześcioletni chłopiec
założył swój pierwszy pamiętnik, zapisując w nim wszystko, co
przyszło mu do głowy. Niemal ćwierć wieku później przesiąknięta
starożytnymi mitami, magiczna wyobraźnia pisarza zaczarowała
rosyjską publiczność. O tym, jak to jest - żyć i tworzyć we
własnym wyimaginowanym świecie, na dodatek w realiach współczesnej
Rosji, Agnieszce Papaj opowiada Aleksander Rudazow.
Agnieszka Papaj: Jak wygląda życie pisarza we współczesnej
Rosji? Uważa Pan swoją pracę za trudną czy raczej określiłby ją
jako lekką i przyjemną?
Aleksander
Rudazow: To
zależy, do czego ją porównamy. Bez wątpienia jest to o wiele
łatwiejsze zadanie, niż kłaść asfalt. Z drugiej strony nie
nazwałbym też mojej pracy samą rozrywką. Poza tym, zawód pisarza
przechodzi teraz poważny kryzys. I to nie tylko w Rosji, ale i na
całym świecie. Można powiedzieć, że papierowe książki
przeżywają swoje ostatnie lata świetności. Czytelnicy coraz
częściej przerzucają się na czytniki elektroniczne. Na razie
trudno powiedzieć, do czego to wszystko doprowadzi.
Agnieszka Papaj: Jak wygląda typowy dzień pracy rosyjskiego
pisarza?
Aleksander
Rudazow: Najzwyczajniej,
jak u każdego. Jedyna różnica polega na tym, że droga do pracy
zajmuje mi kilka sekund. I oczywiście sam sobie ustalam grafik. Ale
poza tym – nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Agnieszka Papaj: Dlaczego zdecydował się pan akurat na powieści
grozy i fantastykę? Co właściwie fascynuje Pana w tym świecie?
Aleksander Rudazow: Większość autorów pisze książki z takiego
gatunku, jaki sami lubią czytać. Jeśli
byłbym fanem powieści kryminalnych – pisałbym kryminały. A
skoro wolę fantastykę, to również własne powieści tworzę w tym
klimacie. Chociaż mam też marzenie, aby stworzyć powieść
historyczną. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Agnieszka Papaj: Jakich pisarzy uznaje Pan za mistrzów w swoim
gatunku? Wzoruje się Pan na czyjejś twórczości?
Aleksander Rudazow: Patrząc na współczesnych autorów, jako
pierwszego wymieniłbym Terry'ego Pratchetta. To mój ulubiony
pisarz. Ale do najlepszych zaliczyłbym również George'a Martina i
Andrzeja Sapkowskiego. Spośród rosyjskojęzycznych inspirację
czerpię z twórczości Aleksandra Gromowa i Anny Korostelewej,
jednak mój faworyt to Henry Lion Oldi*.
[*
Pseudonim charkowskich pisarzy-fantastów: Dymitra
Gromowa i Olega Ładyżeńskiego. Pseudonim to anagram imion pisarzy:
OL(eg) i DI(ma), G i L natomiast to pierwsze litery nazwisk obu
autorów – przyp. tłum.]
Agnieszka Papaj: Skąd jeszcze czerpie Pan inspirację?
Aleksander Rudazow: Praktycznie zewsząd. Wszystko potrafi mnie
zainspirować – jakieś zdarzenie w życiu, coś, co zobaczę na
ulicy, rozmowa, sen, artykuł w gazecie. Nigdy nie wiadomo, co i
kiedy naprowadzi nas na ciekawą myśl. Trzeba przyznać, że mam
bogatą wyobraźnię, pomysłów mi nie brakuje. Ale same z siebie
nie są one wiele warte. Pomysł trzeba wyhodować, opracować,
przelać na papier. A to już nie jest takie proste.
Agnieszka Papaj: Od zawsze chciał Pan zostać pisarzem czy w grę
wchodziły też inne zawody?
Aleksander Rudazow: Nie, to było moje marzenie z dzieciństwa. Ot
tak, jak inne dzieci marzą o byciu kosmonautą. Oczywiście na
początku sam nawet nie brałem tego na poważne. Na przykład,
skończyłem typowo techniczną uczelnię. Z zawodu jestem
inżynierem-konstruktorem lotniczym.
Aleksander
Walentynowicz Rudazow –
rosyjski
pisarz-fantasta, pochodzący z Samary. Autor ma w swoim dorobku
siedemnaście powieści i dwa zbiory opowiadań. Zadebiutował w 2004
roku powieścią Arcymag.
Książka ukazała się w Polsce rok później, w tym samym czasie
otrzymała nagrodę „Miecz bez imienia” wydawnictwa Armada.
Zajęła także III miejsce na festiwalu fantastycznym Gwiezdny Most,
w kategorii „Najlepszy debiut książkowy”. Oprócz fantasy pisuje także mroczne weird fiction.
wtorek, 8 maja 2012
Coś na progu numer drugi (premiera okładki)
wtorek, maja 08, 2012
4 comments
Przedstawiamy finalną wersję okładki drugiego numeru naszego pulp magazine, autorstwa Michała Oracza. Czasopismo w pre-orderze można zamawiać od 24 maja ze strony Wydawnictwa Dobre Historie. Jednocześnie informujemy, że "Coś na Progu" #2 będzie miało 76 stron, a jego cena się nie zmieni. Jak zwykle przewidujemy także specjalny gadżet dla pierwszych 150 osób, które zamówią pismo i zapowiadamy możliwość rozpoczęcia prenumeraty od numeru #3 (wakacyjnego), który będzie numerem specjalnym (szczegóły już wkrótce). Numer pierwszy "Coś na Progu" można nadal zamawiać bezpośrednio ze strony Wydawnictwa Dobre Historie albo za pośrednictwem serwisu allegro.
piątek, 4 maja 2012
Coś na progu zapowiada: Cycki + kły = Vampirella (komiks retro)
piątek, maja 04, 2012
creepy, eerie, erotyka, ghoul, grafika, groza, horror, komiks, obrazy, pulp, retro, sex, vampirella, wampiry
No comments
Zapowiadamy następny artykuł, który trafi na łamy drugiego numeru CNP. W kolejnych odsłonach naszego czasopisma będziemy przypominać historie słynnych bohaterów z zapomnianych komiksów retro. Wiele z tych postaci pojawiło się w historiach obrazkowych, które z czasem stały się absolutną klasyką i badacze oraz miłośnicy komiksowego PULP, po prostu nie mogą przejść obok nich obojętnie. Nie czekając na zielone światło, od razu zaczniemy z grubej rury - wampiry, kosmici, seks i przemoc, czyli niesamowity miks horroru z science fiction w komiksowej serii o Vampirelli...
Jan
Wieczorek
Cycki
+ kły = Vampirella?
Komiksy
o przygodach uwodzicielskiej Vampirelli ukazują się już
od ponad czterdziestu lat. Bohaterka ta ma za oceanem status gwiazdy,
natomiast na naszym rynku znana jest właściwie tylko koneserom
medium obrazkowego oraz miłośnikom retro horroru. A szkoda, bo w
ten sposób omija nas znajomość jednej z ważniejszych w swoim
czasie, szalenie stylowych ikon popkultury.
Historia
postaci
wampirzycy-kosmitki zaczęła się w drugiej połowie lat 60-tych.
Wtedy to szefowie wydawnictwa Warren
– Forrest J. Ackerman oraz James Warren – postanowili stworzyć
nową alternatywę dla wydawanych przez siebie czasopism grozy
Creepy
i Eerie.
Magazyny te były odważną próbą zrzucenia kagańca cenzury
ustanowionego przez Kodeks Komiksowy. Historia Kodeksu to materiał
na osobny artykuł, dość powiedzieć, że był to akt prawny
ustanowiony w latach 50-tych, który miał zatrzymać falę komiksów
„nieodpowiednich” dla dzieci i młodzieży. Za sprawą tego
zapisu z komiksów wyrugowano (zarówno od strony graficznej jak i
fabularnej) wszelkie wątki erotyczne, sceny związane z przemocą
lub te, które były nieprawomyślne z politycznego punktu widzenia
(np. krytykę działań komisji senatora McCarthy’ego). Tej
inicjatywie można przypisać kryzys rynku opowieści obrazkowych dla
dojrzałego czytelnika, trwający do rewolucji obyczajowej.
Creepy
i Eerie
mimo wszystko
oferowały na swych łamach opowieści przepełnione grozą i
przemocą, ale wpisane w mroczny fantastyczno-legendarny kontekst.
Roiło się tam od
różnej maści wampirów, wilkołaków, duchów i ghouli, dzięki
czemu tłem
pełnokrwistych przygód bohaterów rzadko
kiedy były realia znane czytelnikom z
amerykańskiej codzienności.
Wydawnictwo Warren
postanowiło
wreszcie przenieść fabułę w nieco bardziej ziemski świat,
rozszerzając pole manewru scenariuszowego o wątki science-fiction i
horror, nawiązujące do tradycyjnych opowieści grozy. W ten właśnie
sposób powstał magazyn Vampirella.
Tytułowa
bohaterka w pierwszych numerach pełniła raczej rolę narratorki niż
głównej postaci, wokół której budowany byłby scenariusz.
Dopiero ósmy numer przyniósł radykalną zmianę tej strategii.
Wtedy to pod wpływem setek listów z prośbami o uczynienie z
Vampirelli wiodącej bohaterki nowej serii, szefowie wydawnictwa
postanowili spełnić marzenie fanów.
Projekt
postaci Vampirelli zawdzięczamy czterem osobom: Forrestowi J.
Ackermanowi (pomysłodawca), Trinie Robbins (autorka słynnego
kostiumu bohaterki), Tomowi Suttonowi (projekt graficzny) i Archiemu
Goodwinowi (scenarzysta). Cała czwórka była zdecydowana, by
stworzyć silnego, wyrazistego bohatera, koniecznie płci żeńskiej.
Decyzja o tym ostatnim aspekcie wynikała najprawdopodobniej z dużej
popularności innej komiksowej heroiny – Barbarelli...
(CD w drugim numerze czasopisma "Coś na progu").
czwartek, 3 maja 2012
Coś na progu recenzuje: Dom w głębi lasu (The Cabin in the Woods)
czwartek, maja 03, 2012
bestia, Carpenter, craven, dom, goddard, groza, hooper, horror, lions gate, raimi, slasher
No comments
O
jednym z najbardziej oczekiwanych horrorów ostatnich lat mówiono,
że zmieni reguły gatunku i zarazem pomoże mu się odrodzić dla
nowej generacji widzów. Po niedawnej premierze jedno jest pewne -
obyło się może bez rewolucji, ale pod względem rozrywki, Dom
w głębi lasu,
z miejsca zaliczymy do grona horrorów z pierwszej ligi!
Amerykański
horror wyznaczający niegdyś nowe standardy gatunku, od dłuższego
czasu cierpi na zadyszkę. Zbyt mało w nim świeżych pomysłów,
którymi zachwycali niegdyś John Carpenter, czy Tobe Hooper, a za
dużo wykalkulowanych, przerażająco złych sequeli i remake’ów.
Dom
w głębi lasu
pojawia się w dobrym momencie, bo być może stanie się jakimś
punktem zwrotnym w amerykańskim kinie grozy. Za takowy trzeba uznać
Krzyk
Wesa Cravena z 1996 roku, który świetnie bawił się schematami
nieco zapomnianego wtedy slashera. Był to horror jawnie
postmodernistyczny i od czasu jego premiery, co jakiś czas pojawiają
się kolejne filmy, które w podobny sposób wychodzą poza granice
gatunku. Dom
w głębi lasu
należy właśnie do tej kategorii, bowiem jest kinem świadomym
swoich klisz, autotematycznym, posługującym się ironią i czarnym
humorem, chętnie cytującym inne filmy poprzez żonglerkę
konwencjami. Reżyser Drew Goddard oraz producent Joss Whedon
powtarzali w wywiadach, że są zmęczeni i znudzeni jednostronną
drogą amerykańskiego horroru, stąd ich wspólne dziecko zmienia
dobrze znaną historię w coś niemal oryginalnego.
Dom
w głębi lasu
to przykład filmu, o którym im mniej się wie przed seansem, tym
lepiej. Wielu wtajemniczonych tuż przed premierą sugerowało, żeby
nie czytać żadnych recenzji, a nawet nie oglądać zwiastunów, bo
może to zepsuć całą zabawę. I rzeczywiście - jedynym co można
zdradzić jest ogólny zarys fabuły: pięcioro studentów wybiera
się na miło zapowiadający się weekend do domku w lesie. Tylko
tyle i aż tyle... Film od początku reklamowano jako puzzle, dlatego
widz musi sam sobie poradzić z poukładaniem wszystkiego do kupy.
Inwencja i pomysłowość Goddarda i Whedona rzeczywiście robi wrażenie, a opowiadana przez nich historia faktycznie potrafi
zaskoczyć.
Zaskoczeniem
jest już to, że ktoś dziś podjął się próby reanimacji
gatunku, który od lat nieustannie jest deformowany i dobijany przez
pornograficzną przemoc. W mainstreamie trzy lata temu spróbował
tego Sam Raimi kręcąc przewrotny komedio-horror pt. Wrota
do piekieł.
Teraz twórcy Domu
w głębi lasu
robią to jeszcze lepiej. Film nie tylko wciąga odbiorcę w
pogmatwaną zagadkę, ale też najzwyczajniej w świecie – daje
prawdziwą radość z oglądania horroru. Dzieła takie jak
Narzeczona
Frankensteina
Jamesa Whale’a, czy Martwe
Zło
Raimiego są od dawna celebrowane właśnie za lekkość z jaką
wciągają widza w fabularny świat. Do tego ostatniego Goddard i
Whedon często zresztą nawiązują - począwszy od czcionki tytułu,
przez pomysł z wywiezieniem bohaterów w miejsce odcięte od
cywilizacji, po sposób w jaki grupka studentów pakuje się w
koszmar, którego jesteśmy świadkami.
Aluzji
do klasyki kina grozy jest w tym obrazie znacznie więcej. Cała ta
zabawa z konwencją nie byłaby jednak tak przednia, gdyby nie to,
jak bardzo jest śmieszna i pełna dystansu. Żartów i pastiszu nie
brakuje. Śmiejemy się m.in. ze stereotypu blondynki w horrorach –
osoby o średniej inteligencji i szczególnie wysokim poziomie
estrogenu; osoby, która często jako pierwsza się rozbiera i jako
pierwsza ginie. Sytuacyjne gagi, rodem z najlepszych amerykańskich
komedii, są znakomicie kontrastowane ze scenami gore.
Spektakularna,
dowcipna i pomysłowa zabawa z konwencjami w Domu
w głębi lasu,
będzie frajda dla każdego, kto ośmieli się wkroczyć w labirynt
tego filmu. Wielu znajdzie w nim coś dla siebie: fani slasherów,
filmów o zombie i różnych stworów, zwolennicy teorii spiskowych,
a nawet prozy H.P. Lovecrafta i Clive’a Barkera. Jeżeli już mam
szukać jakiegoś mankamentu w tej postmodernistycznej układance, to
może tego, że trochę za mało straszy , ale w końcu wszystko wskazuje na to, że Goddardowi i Whedonowi nie chodziło o
przerażenie widza, lecz o zafundowanie mu kinowego rollercoastera.
W końcu czasami warto się w kinie po prostu pobawić, nie wyłączając przy tym myślenia. Jeżeli podejdziecie do tego filmu na luzie, będziecie
zachwyceni. Pozostaje jedynie podziękować opatrzności za to, że
firma Lions Gate Entertainment wykupiła prawa do dystrybucji Domu
i dzięki temu dała nam możliwość zapoznania się z jednym z
najlepszych horrorów ostatnich lat.
Kamil Dachnij