Adres facebook

czwartek, 31 maja 2012

Wielki Przedwieczny Konkurs Poetycki

W związku z tym, że zbliża się prapremiera antologii opowiadań w hołdzie H.P. Lovecraftowi pt. "Cienie spoza czasu" (6.06.2012), zapraszamy do udziału w Wielkim Przedwiecznym Konkursie Poetyckim. Samotnik z Providence był autorem wielu znakomitych wierszy - teraz Wy także macie szansę odnaleźć w sobie poetycką duszę i zgarnąć nagrody. Szczegóły na plakacie. W miarę możliwości podajcie dalej info o konkursie.


wtorek, 29 maja 2012

Coś na Progu rozmawia: Medyk sądowy na miejscu przestępstwa (fragment)


Wywiad kryminalny cz. 2
 Medyk sądowy na miejscu przestępstwa: Oględziny (fragment)

Łukasz Szleszkowski: Trzymając się przyjętej konwencji naszej rozmowy, jeszcze raz odniosę się do fikcji filmowej. Muszę co prawda przyznać, że ja na ogół nie oglądam filmów kryminalnych, bo wychodzę z założenia, że piekarz nie ogląda filmów o pieczeniu chleba. To, co chcę wskazać jako istotną różnicę, to realny czas trwania czynności na miejscu przestępstwa i czas potrzebny na sformułowanie wniosków.
W filmach na miejsce znalezienia zwłok przyjeżdża piękna blondynka, która po pięciu minutach oględzin, polegających na nachylaniu się nad zwłokami, wie już w zasadzie wszystko, co potrzebne jest, by zrekonstruować całe zdarzenie kryminalne: kiedy ta osoba zmarła z dokładnością co do minuty, jaka była przyczyna zgonu, jakie okoliczności towarzyszyły śmierci tej osoby.
Prawda jest taka, że oględziny są nierzadko niezwykle trudną czynnością odbywającą się w bardzo różnych warunkach. Najczęściej są to miejsca takie jak meliny, piwnice, parki, lasy, a zatem obszary trudno dostępne i słabo oświetlone. Zwłoki będące przedmiotem oględzin są często brudne, pokryte błotem, pracować trzeba na czworakach, czasem podczas padającego deszczu.
Tomasz Jurek: Czynności przeprowadzane w terenie są znacznie trudniejsze; jesteśmy w jesiennym lesie, a co w nim zastaniemy – tego początkowo czasem nawet nie wiadomo. Zwłoki znajdowane w terenie przeważnie odkrywane są przypadkowo, po znacznym upływie czasu od chwili śmierci. Do ich ujawnienia przyczyniają się psy znajdujące lub rozgrzebujące miejsca ukrycia zwłok, dzikie zwierzęta poszukujące zdobyczy, a także warunki pogodowe – na przykład ulewne deszcze odsłaniające to, co miało pozostać nigdy nieodnalezione. W takim miejscu zastajemy pełno liści, gałęzi i coś, co być może było człowiekiem, ale z uwagi na upływ czasu nie można tego od razu stwierdzić. Często dopiero rozpracowanie tych wielu kwestii potwierdza, że są to zwłoki ludzkie. Praca w terenie, szczególnie wtedy, kiedy jest tam bujna roślinność, wymaga wzmożonej uwagi i angażuje znacznie więcej środków niż oględziny zamkniętego pomieszczenia. Czasami są to przeżycia wręcz ekstremalne. Niech za przykład posłuży przypadek odkrycia zwłok w miejscu, które nie było miejscem zbrodni – głęboka zasypana studnia; żeby zwłoki wydobyć, należało je najpierw odkopać, spuszczając się w głąb na linie.
Ł. Sz.: Ja z kolei uczestniczyłem w oględzinach osoby powieszonej na drzewie, ale tak wysoko, że musiały się odbywać z kosza podnośnika straży pożarnej. Innym dziwnym miejscem były oględziny zwłok znajdujących się na starej, stojącej na bocznicy lokomotywie parowej. Mamy też taki przypadek, jak upadek samobójcy ze znacznej wysokości w centrum miasta, na chodnik dużej, ruchliwej ulicy o godzinie 15:00. Głowa jest zmiażdżona, odłamki złamanych kości czaszki są porozrzucane w promieniu kilku metrów, pomiędzy nimi znajdują się fragmenty mózgu. Policja osłania teren, taśmy zabezpieczające uginają się pod naporem tłumu gapiów, bo każdy chce być bliżej i zobaczyć trupa. Nieważne, że policja próbuje nad tą sytuacją zapanować i coś tłumaczy; wśród tłumu nie ma najczęściej zrozumienia dla charakteru tych czynności. Z okien obserwuje nas cała kamienica, bo w końcu coś się dzieje, więc wszyscy się tym interesują, a my w tym czasie musimy zwłoki rozebrać i obejrzeć. Na szczęście na takie okazje policja ma specjalne namioty, które pozwalają na przeprowadzenie tych czynności mimo tak niesprzyjających okoliczności. Nie chodzi tylko o to, że to po prostu nasza praca, ale należy się także poszanowanie dla zwłok, a oględziny niekoniecznie powinny być widowiskiem dla mas. Jeśli chodzi o sytuacje ekstremalne, innym przykładem niech będą oględziny w miejscu porośniętym bardzo gęsto przez krzaki. Żeby dotrzeć do zwłok, musieliśmy przedzierać się przez bujną roślinność, wykonując jednocześnie figury niemal akrobatyczne, by omijać ludzkie odchody, którymi zasłany był cały teren. Kiedy już dotarliśmy do zwłok, to musieliśmy stoczyć walkę ze szczurami, które na nich żerowały. Szczury po ich odgonieniu, oddaliły się na niewielką odległość, i nic sobie nie robiąc z powagi sytuacji, czekały ze zniecierpliwieniem, licząc najwyraźniej, że będą mogły wrócić, kiedy od zwłok odejdziemy...

Rozmawiał Sebastian Zakrzewski 
(Cała rozmowa w # 2 numerze czasopisma "Coś na Progu")

poniedziałek, 28 maja 2012

Coś na Progu zapowiada: Komiks Chrisa Chalika

Każdy szanujący się pulp magazyn powinien mieć swoją serię komiksową w odcinkach. Nie inaczej będzie z "Coś na Progu". Od numeru #2 zaczynamy publikować mroczną, mieszającą konwencje historię pt. Midnight City, stworzoną specjalnie dla nas, przez niezwykle utalentowanego autora - Krzysztofa Chalika, którego kreska przyozdabiała już część tekstów w CNP #1. Dziś prezentujemy jedną z plansz pierwszego odcinka. Smacznego.


sobota, 26 maja 2012

Niespodzianka! Numer drugi "Coś na Progu" ma ponad 100 stron!

Mamy znakomitą wiadomość dla wszystkich Czytelników naszego pulp magazynu. Wychodząc naprzeciw Waszym sugestiom, postanowiliśmy stanąć na głowie i znacznie pogrubić #2 numer "Coś na Progu". Magazyn ma teraz ponad 100 stron, przy niezmienionej cenie 8.90zł i wysyłce 0.00zł. To czy kolejne wydania CNP będą równie grubaśnie zależy już tylko od Was. Jednocześnie przypominamy, że ruszył już PRE-ORDER numeru 2, a pierwsze 150 osób, które złoży zamówienia, otrzyma od nas specjalny redakcyjny gadżet. Do numeru #1 dodawaliśmy smyczki i zakładki książkowe, co takiego tym razem wymyśliła ekipa Dobrych Historii? To oczywiście niespodzianka. Przekonajcie się sami. Na stronie wydawnictwa dostępny jest już nowy formularz zamówień z poszerzonym menu (można wybrać nr #1, #2 albo też pakiet obu numerów w promocyjnej cenie). http://dobrehistorie.pl/


czwartek, 24 maja 2012

Coś na Progu zapowiada: Opowiadanie Algernona Blackwooda (fragment)


Algernon Blackwood

Nawiedzona wyspa
 (Przełożył: Mateusz Kopacz)

 
Ilustracja - Katarzyna Kurka
W rogu salonu, oparty o tylną ścianę, stał mój karabin marlin, z dziesięcioma nabojami w magazynku i jednym zamkniętym wygodnie w nasmarowanej części zamkowej lufy. Najwyższy czas, by ruszyć do domu i przyjąć pozycję obronną w tym kącie. Bez chwili wahania podbiegłem do werandy, ostrożnie przedzierając się między drzewami, żeby nie zostać zauważonym w świetle. Wkroczywszy do pomieszczenia, zamknąłem drzwi wiodące na werandę i najszybciej jak to możliwe zgasiłem wszystkie sześć lamp. Przebywanie w jaskrawo oświetlonym pokoju, gdzie z zewnątrz widać każdy mój ruch, podczas gdy ja widziałem jedynie nieprzeniknioną ciemność w oknach, według wszelkich praw sztuki wojennej było nonsensownym podkładaniem się przeciwnikowi. Wróg, jeśli w tym wypadku można było mówić o wrogu, sprawiał wrażenie zbyt przebiegłego i niebezpiecznego, żeby tak ułatwiać mu sprawę.
Stanąłem w rogu pomieszczenia z plecami opartymi o ścianę i dłonią na zimnej lufie karabinu. Pomiędzy mną a drzwiami znajdował się zawalony książkami stół, lecz przez pierwsze minuty po zgaszeniu świateł ciemność była tak gęsta, że niemożliwością było cokolwiek rozpoznać. Stopniowo zarys pomieszczenia uwidaczniał się przed moimi oczami, podobnie niewyraźnych kształtów nabierały framugi okienne.
Po kilku minutach dało się rozpoznać drzwi (których górna część była szklana) oraz dwa okna wychodzące na frontową werandę; ucieszyło mnie to, ponieważ w razie gdyby Indianie zbliżyli się do domu, byłbym w stanie widzieć ich przybycie i przewidzieć posunięcia. Nie myliłem się, gdyż w tej właśnie chwili do mych uszu dotarł osobliwy głuchy dźwięk kanu przybijającego do brzegu i ciągniętego po skałach. Wyraźnie słyszałem, jak wiosła ułożono na dnie łodzi, zaś cisza, jaka potem nastała, oznaczała niewątpliwie, że Indianie ukradkiem zbliżają się ku domowi…
  (...) Wielu odczuciom tej nocy brakło wyrazistości, aby je w pełni opisać i przeanalizować, lecz dominujące wrażenie, które pozostanie przy mnie do końca mych dni, to koszmar ponad koszmary, przytłaczające doznanie, które gdyby trawiło mnie nieco dłużej, niewątpliwie złamałoby mój umysł.
W międzyczasie tkwiłem przycupnięty w rogu, czekając cierpliwie na dalszy rozwój wydarzeń. Dom pogrążony był w bezruchu niczym grobowiec, lecz nieokreślone odgłosy nocy nuciły mi swą pieśń do ucha; zdawało mi się, że słyszę krew płynącą w żyłach i tańczącą w tętnicach...

(Opowiadanie znajdziecie w drugim numerze czasopisma "Coś na Progu", który można już zamawiać w pre-orderze ze strony wydawnictwa Dobre Historie

środa, 23 maja 2012

RUSZYŁ PRE-ORDER DRUGIEGO NUMERU!

wtorek, 22 maja 2012

Czasopismo "Coś na Progu" w salonikach KOLPORTER

Od 23 MAJA pierwszy numer czasopisma "Coś na Progu" znajdziecie w salonikach prasowych Kolportera. Na początek pojawimy się w następujących miastach: Białystok, Bielsko Biała, Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Kielce, Koszalin, Kraków, Lublin, Łódź, Olsztyn, Opole, Poznań, Rzeszów, Szczecin, Warszawa, Wrocław, Zielona Góra. Udanych łowów na COŚ...


 

Coś na progu zapowiada: Premierowe opowiadanie Marcina Rusnaka


Prezentujemy fragment opowiadania wrocławskiego autora - Marcina Rusnaka (znanego m.in. z publikacji w czasopiśmie Science Fiction Fantasy i Horror). Jednocześnie zapraszamy do współpracy debiutantów. Z każdym kolejnym numerem będziemy przedstawiać Czytelnikom coraz więcej rodzimej prozy z pogranicza fantastyki, kryminału i grozy. Prace należy przysyłać na mail redakcji: cosnaprogu@gmail.com
 
Marcin Rusnak  
Niezwykłe śledztwo doktora Junga

Rok 1906 
Teatr im. Wilhelminy Planer, Monachium

ilustracja - Krzysztof Chalik
Chyba jako jeden z pierwszych zrozumiałem, że coś poszło nie tak. Poderwałem się z miejsca, jeszcze zanim opadła ciężka kurtyna, zanim pierwsze głosy odważyły się przełamać pełną napięcia ciszę.
Pospieszyłem nawą w kierunku sceny. Zza grubej, pluszowej zasłony dobiegł głuchy huk czegoś tłukącego we wzmacniane szkło. Pierwszy, drugi, trzeci. Przezroczysta ścianka jak na złość musiała trzymać mocno, szkło może i się kruszyło, pokrywało pęknięciami, ale wciąż trzymało. Zegar w mojej głowie odmierzał drogocenne sekundy. Ile już minęło? Minuta dwadzieścia? Minuta trzydzieści? Kto tyle wytrzyma pod wodą?
Za długo.
Dopadłem schodków w tej samej chwili, w której zbiornik poddał się z brzękiem, a woda chlusnęła na scenę, wyciekając pod kurtyną. Tłum ryknął z przejęciem, na scenie ktoś krzyczał, jakiś głos powtarzał „Aneta! Aneta, mów do mnie!” jak część litanii, jak indyjską mantrę.
Nożownik, który występował godzinę wcześniej, zastąpił mi drogę.
Jestem lekarzem – warknąłem.
Obejrzał mnie krytycznie, jakby w poszukiwaniu czarnej skórzanej torby, ale w końcu zszedł mi z drogi.
Trafiłem za kurtynę w dwie minuty po tym, jak Aneta Silberberg, największa gwiazda Magicznego Teatru Olivera von Griena, rozpoczęła swoją słynną sztuczkę z ucieczką ze zbiornika z wodą.
Sztuczkę, która tym razem nie skończy się gromkimi brawami.
Dwie minuty. Za długo.
A jednak gdy stanąłem na scenie, kobieta leżała w kałuży wody, obejmowana przez samego szefa trupy, Olivera von Griena. Krztusiła się, prychała i rzęziła, ale żyła.
Carl! – Moja kuzynka, Elfi, zauważyła mnie pierwsza i rzuciła mi się na szyję. Była w trupie asystentką nożownika i to za jej sprawą trafiłem na monachijski występ Magicznego Teatru. – Boże, Carl, dobrze, że tu jesteś. – Pociągnęła mnie zaraz do przemoczonej iluzjonistki.
Kobieta coraz pewniej łapała oddech, ale trzęsła się jak osika, dłonie kurczowo zaciskając na ramieniu von Griena, jakby trzymała się ostatniej deski na wzburzonym morzu.
Szok.
Jestem lekarzem – powiedziałem. – Zajmę się nią.
Von Grien przytaknął zdaje się dość ochoczo. Najpewniej nie miał pojęcia, co począć z rozhisteryzowaną niedoszłą topielicą.
Przynieście koce, byle szybko! Zaparzcie też herbaty. Elfi, podaj lampę.
Sprawdziłem reakcje źrenic, zmusiłem kobietę, by podała mi swoje imię i policzyła do pięciu. Reagowała z opóźnieniem, ale to uznałem za efekt wstrząsu. Wyglądało na to, że nic poważnego jej nie dolega.
Miała mnóstwo szczęścia – oceniłem, obracając się ku trupie zebranej wokół w nieregularnym półkolu.
Oprócz mojej rudowłosej kuzynki, nożownika o skandynawskiej urodzie oraz von Griena pojawił się ostatni członek zespołu – karzeł, którego występ poprzedzał sztuczkę ze zbiornikiem.
Wyjątkowo dużo – syknęła Elfi, patrząc na kierownika trupy, jakby ten był wszystkiemu winien.
W życiu nie widziałem jej tak wściekłej, a swego czasu spłatałem jej kilka autentycznie paskudnych figli.
To nie może dłużej trwać, Oliverze.
Elfi, doprawdy… – zaczął nożownik, ale zamknęła mu usta samym spojrzeniem.
Nagle przypomniałem sobie, że nazywał się Mikkael. Pisała o nim w listach, czasami w taki sposób, że z trudem panowałem nad rumieńcami zażenowania.
Do tej pory to było tylko gadanie – powiedziała dziewczyna. – Ale dzisiaj Aneta omal nie zginęła. To nie są żarty.
Nie będziemy o tym rozmawiać przy obcym – uciął von Grien.
Właśnie że będziemy! Ten obcy to mój kuzyn i szanowany w całym Królestwie Szwajcarii lekarz psychiatrii, doktor Carl Jung.
To zrobiło na nich wrażenie. Umilkli, zaczęli mnie oceniać znacznie uważniej niż wcześniej. Najwyraźniej wypadłem z szufladki z napisem „lekarz” i zastanawiali się, jaką nową etykietką mnie opatrzyć.
Nie jesteśmy w Szwajcarii, a jej problem chyba nie dotyczy głowy – zauważył karzeł, głosem nieproporcjonalnie basowym jak na osobę tak drobnej budowy. Uśmiechnął się i to wystarczyło, żebym poczuł na plecach nieprzyjemny dreszcz.
Jak, do diabła, można się uśmiechać w takiej sytuacji?!
Panie Jung, doceniam pańskie… – włączył się znowu von Grien.
On tutaj zostanie – powiedziała z naciskiem Elfi.
Rozbawiłoby mnie to ubezwłasnowolnienie, gdyby nie fakt, że pod pozorami spokoju wyczułem w głosie kuzynki tembr przerażenia.
Elfi…
Dość – zawyrokowała. – Albo on tutaj zostaje, albo idę po policję.
Atmosfera natychmiast zgęstniała. Nikt nie powiedział ani słowa, ale czuło się, że wizyta monachijskiej policji nikomu nie jest na rękę. Wszystko to coraz bardziej mnie intrygowało, ale przyznam, że czułem się też nielicho zagubiony. Co takiego znowuż się stało? Iluzjonistka omal nie przypłaciła sztuczki życiem. Cóż, zdarza się.
Elfi – mruknąłem raz jeszcze. – Wybacz, ale niewiele z tego rozumiem. Pannie Silberberg zdaje się nic nie będzie. W czym rzecz?
Kuzynka popatrzyła po zebranych, jakby czekając, aż któryś z nich zabierze głos. Gdy wciąż panowała cisza, prychnęła cicho i powiedziała:
Rzecz w tym, drogi kuzynie, że to nie był wypadek. Ktoś chciał ją zabić. A skoro wszyscy pilnowaliśmy, żeby nikt obcy nie majstrował przy rekwizytach…
Milczeliśmy. Nie znałem ich. Nie chciałem ferować wyroków. Ponure twarze nie skłaniały zresztą do artykułowania myśli, których można by później żałować.
Jesteś pewna, że…
Tak – odparła Elfi. – Któreś z nas chciało ją zabić.

 (Opowiadanie Marcina Rusnaka przeczytacie 
w drugim numerze czasopisma "Coś na progu")

czwartek, 17 maja 2012

Coś na Progu prezentuje: opowiadanie Edwarda Lee (antologia "Cienie spoza czasu")


Antologia w hołdzie H.P. Lovecraftowi: 
CIENIE SPOZA CZASU 
(pre-order 6.06.2012)
 
Fragment opowiadania 
EDWARDA LEE 
PIERWIASTEK ZŁA
(tłum. Jakub Wiśniewski)

By Sonofamortician (sonofamortician.deviantart.com/)
Coop połączył łańcuchy i wyciągał trumnę z ziemi za pomocą dźwigu zamontowanego w koparce. Silnik zacharczał, kiedy trumna zadyndała w powietrzu.
Postaw ją! – krzyknął Fichnik pośród hałasu diesla.
Coop zamrugał.
Co takiego?
Postaw ją tutaj! Proszę!
Coop obniżył trumnę i zgasił silnik.
A to niby kurwa po co?
Doktor Fichnik podszedł bojaźliwie do koparki.
Jeśli nie masz nic przeciwko, młody człowieku, chciałbym otworzyć trumnę.
Cooper zapalił następnego winstona.
Coś podobnego, a ja bym chciał wydymać Angelinę Jolie. I wygląda na to, że żaden z nas nie zrobi tego, na co ma ochotę.
Zależy mi po prostu na tym, aby zbadać stan zwłok, zanim trumna zostanie przeniesiona.
Może pan sobie tylko o tym pomarzyć. Nie mogę pozwolić na otwarcie. To wbrew przepisom, chyba że ma pan nakaz lub polecenie wydane przez biegłego sądowego.
Prawie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w dłoni Fichnika pojawił się banknot studolarowy.
Albo właśnie to – odparł Coop i chwycił zielony papierek.
Ale pieprzenie mnie dzisiaj czeka – pomyślał. Z taką forsą mógłby roznieść kilka zaćpanych dziwek; wracałyby do swoich alfonsów na trzęsących się nogach. Czym się tu przejmować? Skoro ten tu gównojad chce zlustrować jakiś szkielet, niech mu będzie… Coop wsunął pieniądze do kieszeni. Jeśli to go kręci.
No to dawaj, Arnold. – Cooper podał krągłemu gościowi klucz do podważania.
Doprawdy, ja…
Sił panu brakuje?
No cóż…
Dorzuci pan jeszcze stówę i otworzę dla pana trumnę – zaproponował łaskawie Cooper.
Fichnik bez większego sprzeciwu wyjął kolejne sto dolarów. Cooper schował je i zeskoczył z koparki. Teraz to rozumiem. Wsunął klucz pod wieko trumny i przycisnął w dół. Bez efektu.
Cholera, toż to bardziej zaciśnięte niż tyłeczek dwunastolatki – pomyślał, chwyciwszy młotek, żeby mocniej wbić klucz. O trumnach wiedział tyle, że sposób zamykania był za każdym razem inny. No jazda, ty mała suko… Fichnik wydawał się rozbawiony.
Jak ci idzie… Arni?
A co powiesz na to, jak ci wcisnę ten klucz do dupy, Wladziu1. Założę się, że wyjąłbym stamtąd mnóstwo zużytych gumek i przynajmniej jedną analną zabaweczkę. Ale Cooper, mimo ogólnej społecznej wrogości, potrafił być uparty. Włożył klucz w inne miejsce, wbił młotek i stanął na nim. Zaczął na niego napierać całym ciężarem ciała.
Tylko ostrożnie! – zawołał Fichnik.
Zamknij się – Cooper wycedził w myślach i rozkołysał się w rytm Waking the Dead grupy Suicidal Tendencies. Z obiema stopami na kluczu przycisnął jeszcze mocniej…
Ostro…
TRZASK!
Drewno huknęło. Pradawne zamknięcie wystrzeliło z mosiężnych okuć. Wieko trumny rozwarło się z impetem.
A niech to!
Coopera odrzuciło. Wylądował na plecach przed nagrobkiem, po czym przekoziołkował i wpadł wprost do rozkopanego dołu. Jasne gwiazdy rozbłysły mu przed oczyma, co było niezłym dodatkiem do smętnej piosenki. Dojście do siebie trochę mu zajęło. A kiedy w końcu zdołał wygrzebać się na powierzchnię, zobaczył odwróconego szerokimi plecami doktora Fichnika, który spoglądał do wnętrza trumny.
Och… och moje – zajęczał.
O co chodzi, panie Fiutnik? – zapytał Cooper, wychodząc z dziury.
Wiedziałem, po prostu wiedziałem.
Cooperowi w końcu udało się klęknąć pośród piętrzącej się ziemi. Nie był w najlepszym nastroju. Fichnik spojrzał na niego i chwycił go za ramiona.
Wiedziałem – wyszeptał.
Cooper zajrzał do środka trumny i zobaczył…

1Wladziu Valentino Liberace (pseud. Liberace) znany artysta estradowy i homoseksualista [przyp. tłum.].


PREMIERA JUŻ W CZERWCU 2012

środa, 16 maja 2012

Coś na Progu zapowiada: Dystrybucja w Inmedio

Z przyjemnością informujemy, że od 23 maja numer pierwszy "Coś na Progu" trafi do dystrybucji w sieci saloników Inmedio w całej Polsce. Dzień później, za pośrednictwem strony internetowej Wydawnictwa Dobre Historie będzie można zamawiać w pre-orderze numer 2, który do Inmedio trafi ok. 22 czerwca.  


Coś na Progu prezentuje: Sztuka kradzieży - kradzieże dzieł sztuki!


Zapowiadamy kolejny artykuł, który trafi do drugiego numeru (maj/czerwiec) czasopisma "Coś na progu". Pre-order rusza już w przyszłym tygodniu, w czwartek. 

Zofia Kaleta

Sztuka kradzieży - kradzieże dzieł sztuki!

Alphonse Bertillon posypał ramę obrazu drobno zmielonym grafitem. Trzymając ją ostrożnie przez czystą chusteczkę, przesuwał po brzegu pędzlem z wielbłądziego włosia, aż natrafił na wcześniej wypatrzoną smugę. Odcisk palca, który mógł uratować Paryż.

Był 24 sierpnia 1911 roku, a „Mona Lisę” Leonarda da Vinci, najsłynniejszy obraz świata, wyniesiono z Luwru dwie doby wcześniej. W Paryżu wrzało. Zamknięto drogi dojazdowe do muzeum, postawiono w stan gotowości żandarmerię, wyrywkowo kontrolowano wyjeżdżających z miasta. Specjaliści przestrzegali przed próbą zwrócenia falsyfikatu, gazety próbowały znaleźć winnych wśród władz galerii, a na Moulan Rouge tancerki zaczęły występować jako Gioconda obnażona.

Bertillon, szef Wydziału Identyfikacji Prefektury Policji Paryskiej, musiał pośród tego chaosu odnaleźć płótno o wymiarach 77x53 cm — na tyle niewielkie, że możliwe do upchnięcia w walizce... Ile może być walizek w Paryżu? Ile we Francji? W Europie? Bertillon miał jednak jedną szczególną zaletę, która wyróżniała go spośród innych detektywów; był pionierem daktyloskopii. Posypywanie pyłem śladów rozwinął z teorii szkockiego chirurga, Henry'ego Fauldsa, gdy jego własna metoda, oparta na mierzeniu obwodu głowy i odległości na ciele ludzkim, okazała się fiaskiem.

Wkrótce nabrał też pewności, iż złodziejem jest ktoś z Luwru. Obraz w czasie kradzieży wyjęto z drewnianej ramy, znalezionej następnie w jednym z zaułków muzeum. Teoretycznie mógł ją tam porzucić każdy. Gdy jednak zarządzono podwójną rekonstrukcję wydarzeń, żandarmi ledwo wyłuskali zastępcze płótno z oprawy, podczas gdy pracownikom galerii wyjęcie go zajęło kilkanaście sekund. Akurat tyle czasu, ile miał włamywacz...

CDN.

wtorek, 15 maja 2012

Coś na Progu patronuje: antologia "Cienie spoza czasu"


Zapowiadamy długo wyczekiwaną premierę antologii - „CIENIE SPOZA CZASU”. Na 350 stronach znajdziecie jedenaście opowiadań mistrzów grozy. Wszystkie teksty inspirowane twórczością H.P. Lovecrafta pokazują, że współcześni autorzy potrafią oryginalnie i brawurowo nawiązywać swoimi pomysłami do klasycznych Mitów Cthulhu. Książka nad którą patronat objęło m. in. czasopismo "Coś na Progu" trafi do księgarni w drugiej połowie czerwca. Pre-order książki będzie możliwy już od 6.06.2012 za pośrednictwem strony Wydawnictwa Dobre Historie. Jak zwykle dla pierwszych 150 osób przygotowaliśmy unikatowe gadżety-niespodzianki. Tymczasem poniżej prezentujemy krótkie notki o wszystkich autorach, których teksty trafiły do antologii. Już wkrótce na blogu znajdziecie zapowiedzi poszczególnych tekstów! 


Wstęp: S.T. Joshi (Najsłynniejszy biograf Samotnika z Providence)

Alan Moore (Bardzo dobrze znany w Polsce kultowy scenarzysta komiksowy i pisarz. Jego dzieła były wielokrotnie ekranizowane i okazywały się komercyjnymi oraz artystycznymi sukcesami, m.in. „Strażnicy”, „V jak Vendetta”, „Z piekła”, „Liga Niezwykłych Gentlemanów”).

Graham Masterton (Znany i lubiany w Polsce - mistrz grozy, którego nikomu nie trzeba przedstawiać)

Kim Newman (Brytyjski autor, który zasłynął wydawaną również w Polsce serią książek o wampirzycy Geneview („Anno Dracula”, „Czerwony Baron”) - obecnie ponownie trafił na listę bestselerów księgarni Amazon. Znany w naszym kraju także jako twórca opowiadań i powieści w świecie gier Role Playing – Warhammer)

Alan Dean Foster (Doskonale znany w Polsce fanom Star Trek i Gwiezdnych Wojen – współtworzył scenariusze do obu filmowych i telewizyjnych serii. Napisał także serie książek w uniwersach „Obcego” i „Terminatora”)

Ian Watson (Klasyk science fiction, autor znakomitych książek w realiach Warhammer 40000, współtwórca scenariuszy filmowych, w tym do obrazu pt. „Sztuczna inteligencja” w reżyserii S. Spielberga)

Paul F. Wilson (Pisarz grozy, laureat nagrody Bram Stoker Award. W Polsce zasłynął udanie zekranizowaną w latach 80tych powieścią grozy „Twierdza”)

Gene Wolfe (Klasyk Fantasy i Science Fiction. W Polsce najbardziej znany z cyklu powieści o kacie Severianie – m.in. „Cień kata”, drukowanej niegdyś w odcinkach w czasopiśmie Nowa Fantastyka).

Edward Lee (Niedawno debiutujący na polskim rynku mistrz grozy ekstremalnej, łamiącej wszelkie konwencje i zasady dobrego smaku. Autor bardzo dobrze przyjętej powieści „Sukkub”, wyd. Replika 2011)

Ramsey Campbell (Jeden z najsłynniejszych autorów grozy inspirujących się twórczością H.P. Lovecrafta. Bardzo ciepło przyjęty w Polsce dzięki powieściom „Zły wpływ”, wyd. 2012 orazNajciemniejsza część lasu”, wyd. 2011)

Mort Castle (Nominowany do nagrody Pulitzera i czterokrotnie do Bram Stoker Award. Doceniony przez krytykę za znakomity zbiór opowiadań „Księżyc na wodzie” oraz za podręcznik dla pisarzy horrorów „Writing Horror: A Handbook By the Writers Association”, który redagował. Autor czterech powieści, kilkuset opowiadań i wielu nagradzanych scenariuszy do komiksów – m.in. „Night City”).

Jedenasty tekst należy do Tomasza Drabarka, jedynego polskiego autora w antologii – laureata konkursu na opowiadanie ogłoszonego jeszcze w listopadzie 2011 roku, na który nadesłano ponad 122 prace. Wywiad z autorem przeczytacie na naszym blogu.

                                                     (Okładka autorstwa Michała Oracza)

poniedziałek, 14 maja 2012

Coś na progu zapowiada: Jack Ketchum (premierowe opowiadanie)

Jack Ketchum

"Martwy Dziki Zachód" 
(tłum. Jakub Wiśniewski)


Na miłość boską, strzel mu w łeb! – krzyknął Sam Pitts.
– Oj tam, czasami lubię się z nimi trochę zabawić – odparł Colbert, na którego wołano Klocek.
– Szkoda amunicji...
– Amunicji to my mamy pod dostatkiem. Za to kobitek brakuje.
  Klockowi zawsze brakowało kobitek i chociaż Sama niezwykle irytowały jego ciągłe narzekania, tym razem musiał przyznać mu rację. Nie licząc kobiet Apaczów, najbliższe kobitki znajdowały się całe mile stąd. Wdowa Heller, która miała taki pysk, że mogłaby nim wystraszyć grzechotnika, mieszkała kawałek drogi za Gilą, a Etta, smakowita żona trapera Charleya McSweena oraz jego rozkwitająca córka zostały w połowie drogi do Fortu Thomas.
  Sam zastanawiał się przez chwilę co u nich słychać...
Razem z Klockiem i Doktorkiem siedzieli właśnie w cieniu rzucanym przez dach zdezelowanej wiaty, kryjąc się przed palącym słońcem i ciepłem nagrzanych cegieł. Skupieni, obserwowali jak pokraczny Apacz z Białych Gór stracił właśnie lewe przedramię. Klocek ze swojego wojskowego Colta 44 oddał celny strzał. Strata kończyny nie zrobiła jednak na Indianinie żadnego wrażenia i czerwonoskóry nadal sunął w ich stronę. Jego otwarta gęba i obwisła żuchwa świadczyły o tym, że musiał wyczuć kolację.
  Klocek wystrzelił jeszcze raz i przepaskę biodrową Apacza przyozdobiła spora dziura.
A niech mnie – ożywił się Doktorek. – Odstrzeliłeś mu wacka!
– Skoro tak twierdzisz. W końcu to ty jesteś doktorkiem. – odparł Colbert. – Muszę wam powiedzieć, że jestem w tym coraz lepszy. Szczególnie jeśli idzie o celowanie w tamte okolice.
– Przestań się wydurniać, Klocek – zirytował się Sam. – Bo będę musiał go wykończyć ze Spencera, a z takiej odległości zrobię w tej czerwonej małpie cholernie wielką dziurę.
– W porządku Sam, skoro nalegasz.
Colbert przechylił do góry butlę z whiskey i celując pod słońce wystrzelił. Czubek głowy Apacza pofrunął kilka metrów w górę, a jego korpus zwalił się na ziemię niczym worek ziemniaków.
  Sam był pod wrażeniem, tym bardziej, że Colbert od rana pił whiskey zwane Czterdziestką - alkohol barwiony cukrem lub melasą, po spożyciu którego przeciętny człowiek był w stanie przejść najwyżej czterdzieści kroków, zanim ogarnął go paraliż. 

CDN. 

Opowiadanie zostanie opublikowane w drugim numerze czasopisma "Coś na progu" (maj/czerwiec 2012), które w pre-orderze można zamawiać ze strony wydawcy od 24.05.2012.

Fabuła opowiadania osadzona została w świecie przedstawionym w powieści graficznej The Minions of Ka (Słudzy Ka), której I tom wydany został w USA w 2008 roku. Świat ten oparty jest na założeniu że wszelkie nieszczęścia i kataklizmy takie jak plagi egipskie, upadek Rzymu, wyprawy krzyżowe czy dżuma, były konsekwencją działania zombie, będących pod wpływem tajnej organizacji o nazwie The Minions Of Ka. Pierwszy i jedyny jak dotąd tom nawiązuje do Wielkiego pożaru Londynu z 1666 roku oraz walki kościoła katolickiego o tron monarchii brytyjskiej. Z ciekawostek należy dodać, że Jack Ketchum popełnił wstęp oraz był jednym z redaktorów tej pozycji (podajemy za http://www.jackketchum.com.pl/).


środa, 9 maja 2012

Coś na progu rozmawia: wywiad z Aleksandrem Rudazowem (fragment)


Fantazje znad Wołgi

Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych pewien sześcioletni chłopiec założył swój pierwszy pamiętnik, zapisując w nim wszystko, co przyszło mu do głowy. Niemal ćwierć wieku później przesiąknięta starożytnymi mitami, magiczna wyobraźnia pisarza zaczarowała rosyjską publiczność. O tym, jak to jest - żyć i tworzyć we własnym wyimaginowanym świecie, na dodatek w realiach współczesnej Rosji, Agnieszce Papaj opowiada Aleksander Rudazow.

Agnieszka Papaj: Jak wygląda życie pisarza we współczesnej Rosji? Uważa Pan swoją pracę za trudną czy raczej określiłby ją jako lekką i przyjemną?
 Aleksander Rudazow: To zależy, do czego ją porównamy. Bez wątpienia jest to o wiele łatwiejsze zadanie, niż kłaść asfalt. Z drugiej strony nie nazwałbym też mojej pracy samą rozrywką. Poza tym, zawód pisarza przechodzi teraz poważny kryzys. I to nie tylko w Rosji, ale i na całym świecie. Można powiedzieć, że papierowe książki przeżywają swoje ostatnie lata świetności. Czytelnicy coraz częściej przerzucają się na czytniki elektroniczne. Na razie trudno powiedzieć, do czego to wszystko doprowadzi.
 
Agnieszka Papaj: Jak wygląda typowy dzień pracy rosyjskiego pisarza?
Aleksander Rudazow: Najzwyczajniej, jak u każdego. Jedyna różnica polega na tym, że droga do pracy zajmuje mi kilka sekund. I oczywiście sam sobie ustalam grafik. Ale poza tym – nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
 
Agnieszka Papaj: Dlaczego zdecydował się pan akurat na powieści grozy i fantastykę? Co właściwie fascynuje Pana w tym świecie?
Aleksander Rudazow: Większość autorów pisze książki z takiego gatunku, jaki sami lubią czytać. Jeśli byłbym fanem powieści kryminalnych – pisałbym kryminały. A skoro wolę fantastykę, to również własne powieści tworzę w tym klimacie. Chociaż mam też marzenie, aby stworzyć powieść historyczną. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
 
Agnieszka Papaj: Jakich pisarzy uznaje Pan za mistrzów w swoim gatunku? Wzoruje się Pan na czyjejś twórczości?
Aleksander Rudazow: Patrząc na współczesnych autorów, jako pierwszego wymieniłbym Terry'ego Pratchetta. To mój ulubiony pisarz. Ale do najlepszych zaliczyłbym również George'a Martina i Andrzeja Sapkowskiego. Spośród rosyjskojęzycznych inspirację czerpię z twórczości Aleksandra Gromowa i Anny Korostelewej, jednak mój faworyt to Henry Lion Oldi*.

[* Pseudonim charkowskich pisarzy-fantastów: Dymitra Gromowa i Olega Ładyżeńskiego. Pseudonim to anagram imion pisarzy: OL(eg) i DI(ma), G i L natomiast to pierwsze litery nazwisk obu autorów – przyp. tłum.]
 
Agnieszka Papaj: Skąd jeszcze czerpie Pan inspirację?
Aleksander Rudazow: Praktycznie zewsząd. Wszystko potrafi mnie zainspirować – jakieś zdarzenie w życiu, coś, co zobaczę na ulicy, rozmowa, sen, artykuł w gazecie. Nigdy nie wiadomo, co i kiedy naprowadzi nas na ciekawą myśl. Trzeba przyznać, że mam bogatą wyobraźnię, pomysłów mi nie brakuje. Ale same z siebie nie są one wiele warte. Pomysł trzeba wyhodować, opracować, przelać na papier. A to już nie jest takie proste.
 
Agnieszka Papaj: Od zawsze chciał Pan zostać pisarzem czy w grę wchodziły też inne zawody?
Aleksander Rudazow: Nie, to było moje marzenie z dzieciństwa. Ot tak, jak inne dzieci marzą o byciu kosmonautą. Oczywiście na początku sam nawet nie brałem tego na poważne. Na przykład, skończyłem typowo techniczną uczelnię. Z zawodu jestem inżynierem-konstruktorem lotniczym. 

Aleksander Walentynowicz Rudazowrosyjski pisarz-fantasta, pochodzący z Samary. Autor ma w swoim dorobku siedemnaście powieści i dwa zbiory opowiadań. Zadebiutował w 2004 roku powieścią Arcymag. Książka ukazała się w Polsce rok później, w tym samym czasie otrzymała nagrodę „Miecz bez imienia” wydawnictwa Armada. Zajęła także III miejsce na festiwalu fantastycznym Gwiezdny Most, w kategorii „Najlepszy debiut książkowy”. Oprócz fantasy pisuje także mroczne weird fiction. 

Całość wywiadu wkrótce w czasopiśmie "Coś na progu".

wtorek, 8 maja 2012

Coś na progu numer drugi (premiera okładki)

Przedstawiamy finalną wersję okładki drugiego numeru naszego pulp magazine, autorstwa Michała Oracza. Czasopismo w pre-orderze można zamawiać od 24 maja ze strony Wydawnictwa Dobre Historie. Jednocześnie informujemy, że "Coś na Progu" #2 będzie miało 76 stron, a jego cena się nie zmieni. Jak zwykle przewidujemy także specjalny gadżet dla pierwszych 150 osób, które zamówią pismo i zapowiadamy możliwość rozpoczęcia prenumeraty od numeru #3 (wakacyjnego), który będzie numerem specjalnym (szczegóły już wkrótce). Numer pierwszy "Coś na Progu" można nadal zamawiać bezpośrednio ze strony Wydawnictwa Dobre Historie albo za pośrednictwem serwisu allegro.

 

piątek, 4 maja 2012

Coś na progu zapowiada: Cycki + kły = Vampirella (komiks retro)


Zapowiadamy następny artykuł, który trafi na łamy drugiego numeru CNP. W kolejnych odsłonach naszego czasopisma będziemy przypominać historie słynnych bohaterów z zapomnianych komiksów retro. Wiele z tych postaci pojawiło się w historiach obrazkowych, które z czasem stały się absolutną klasyką i badacze oraz miłośnicy komiksowego PULP, po prostu nie mogą przejść obok nich obojętnie. Nie czekając na zielone światło, od razu zaczniemy z grubej rury - wampiry, kosmici, seks i przemoc, czyli niesamowity miks horroru z science fiction w komiksowej serii o Vampirelli...



Jan Wieczorek

Cycki + kły = Vampirella?

Komiksy o przygodach uwodzicielskiej Vampirelli ukazują się już od ponad czterdziestu lat. Bohaterka ta ma za oceanem status gwiazdy, natomiast na naszym rynku znana jest właściwie tylko koneserom medium obrazkowego oraz miłośnikom retro horroru. A szkoda, bo w ten sposób omija nas znajomość jednej z ważniejszych w swoim czasie, szalenie stylowych ikon popkultury.


Historia postaci wampirzycy-kosmitki zaczęła się w drugiej połowie lat 60-tych. Wtedy to szefowie wydawnictwa Warren – Forrest J. Ackerman oraz James Warren – postanowili stworzyć nową alternatywę dla wydawanych przez siebie czasopism grozy Creepy i Eerie. Magazyny te były odważną próbą zrzucenia kagańca cenzury ustanowionego przez Kodeks Komiksowy. Historia Kodeksu to materiał na osobny artykuł, dość powiedzieć, że był to akt prawny ustanowiony w latach 50-tych, który miał zatrzymać falę komiksów „nieodpowiednich” dla dzieci i młodzieży. Za sprawą tego zapisu z komiksów wyrugowano (zarówno od strony graficznej jak i fabularnej) wszelkie wątki erotyczne, sceny związane z przemocą lub te, które były nieprawomyślne z politycznego punktu widzenia (np. krytykę działań komisji senatora McCarthy’ego). Tej inicjatywie można przypisać kryzys rynku opowieści obrazkowych dla dojrzałego czytelnika, trwający do rewolucji obyczajowej.

Creepy i Eerie mimo wszystko oferowały na swych łamach opowieści przepełnione grozą i przemocą, ale wpisane w mroczny fantastyczno-legendarny kontekst. Roiło się tam od różnej maści wampirów, wilkołaków, duchów i ghouli, dzięki czemu tłem pełnokrwistych przygód bohaterów rzadko kiedy były realia znane czytelnikom z amerykańskiej codzienności. Wydawnictwo Warren postanowiło wreszcie przenieść fabułę w nieco bardziej ziemski świat, rozszerzając pole manewru scenariuszowego o wątki science-fiction i horror, nawiązujące do tradycyjnych opowieści grozy. W ten właśnie sposób powstał magazyn Vampirella. Tytułowa bohaterka w pierwszych numerach pełniła raczej rolę narratorki niż głównej postaci, wokół której budowany byłby scenariusz. Dopiero ósmy numer przyniósł radykalną zmianę tej strategii. Wtedy to pod wpływem setek listów z prośbami o uczynienie z Vampirelli wiodącej bohaterki nowej serii, szefowie wydawnictwa postanowili spełnić marzenie fanów.

Projekt postaci Vampirelli zawdzięczamy czterem osobom: Forrestowi J. Ackermanowi (pomysłodawca), Trinie Robbins (autorka słynnego kostiumu bohaterki), Tomowi Suttonowi (projekt graficzny) i Archiemu Goodwinowi (scenarzysta). Cała czwórka była zdecydowana, by stworzyć silnego, wyrazistego bohatera, koniecznie płci żeńskiej. Decyzja o tym ostatnim aspekcie wynikała najprawdopodobniej z dużej popularności innej komiksowej heroiny – Barbarelli...  

(CD w drugim numerze czasopisma "Coś na progu").

czwartek, 3 maja 2012

Coś na progu recenzuje: Dom w głębi lasu (The Cabin in the Woods)


O jednym z najbardziej oczekiwanych horrorów ostatnich lat mówiono, że zmieni reguły gatunku i zarazem pomoże mu się odrodzić dla nowej generacji widzów. Po niedawnej premierze jedno jest pewne - obyło się może bez rewolucji, ale pod względem rozrywki, Dom w głębi lasu, z miejsca zaliczymy do grona horrorów z pierwszej ligi!

Amerykański horror wyznaczający niegdyś nowe standardy gatunku, od dłuższego czasu cierpi na zadyszkę. Zbyt mało w nim świeżych pomysłów, którymi zachwycali niegdyś John Carpenter, czy Tobe Hooper, a za dużo wykalkulowanych, przerażająco złych sequeli i remake’ów. Dom w głębi lasu pojawia się w dobrym momencie, bo być może stanie się jakimś punktem zwrotnym w amerykańskim kinie grozy. Za takowy trzeba uznać Krzyk Wesa Cravena z 1996 roku, który świetnie bawił się schematami nieco zapomnianego wtedy slashera. Był to horror jawnie postmodernistyczny i od czasu jego premiery, co jakiś czas pojawiają się kolejne filmy, które w podobny sposób wychodzą poza granice gatunku. Dom w głębi lasu należy właśnie do tej kategorii, bowiem jest kinem świadomym swoich klisz, autotematycznym, posługującym się ironią i czarnym humorem, chętnie cytującym inne filmy poprzez żonglerkę konwencjami. Reżyser Drew Goddard oraz producent Joss Whedon powtarzali w wywiadach, że są zmęczeni i znudzeni jednostronną drogą amerykańskiego horroru, stąd ich wspólne dziecko zmienia dobrze znaną historię w coś niemal oryginalnego.


Dom w głębi lasu to przykład filmu, o którym im mniej się wie przed seansem, tym lepiej. Wielu wtajemniczonych tuż przed premierą sugerowało, żeby nie czytać żadnych recenzji, a nawet nie oglądać zwiastunów, bo może to zepsuć całą zabawę. I rzeczywiście - jedynym co można zdradzić jest ogólny zarys fabuły: pięcioro studentów wybiera się na miło zapowiadający się weekend do domku w lesie. Tylko tyle i aż tyle... Film od początku reklamowano jako puzzle, dlatego widz musi sam sobie poradzić z poukładaniem wszystkiego do kupy. Inwencja i pomysłowość Goddarda i Whedona rzeczywiście robi wrażenie, a opowiadana przez nich historia faktycznie potrafi zaskoczyć.

Zaskoczeniem jest już to, że ktoś dziś podjął się próby reanimacji gatunku, który od lat nieustannie jest deformowany i dobijany przez pornograficzną przemoc. W mainstreamie trzy lata temu spróbował tego Sam Raimi kręcąc przewrotny komedio-horror pt. Wrota do piekieł. Teraz twórcy Domu w głębi lasu robią to jeszcze lepiej. Film nie tylko wciąga odbiorcę w pogmatwaną zagadkę, ale też najzwyczajniej w świecie – daje prawdziwą radość z oglądania horroru. Dzieła takie jak Narzeczona Frankensteina Jamesa Whale’a, czy Martwe Zło Raimiego są od dawna celebrowane właśnie za lekkość z jaką wciągają widza w fabularny świat. Do tego ostatniego Goddard i Whedon często zresztą nawiązują - począwszy od czcionki tytułu, przez pomysł z wywiezieniem bohaterów w miejsce odcięte od cywilizacji, po sposób w jaki grupka studentów pakuje się w koszmar, którego jesteśmy świadkami.

Aluzji do klasyki kina grozy jest w tym obrazie znacznie więcej. Cała ta zabawa z konwencją nie byłaby jednak tak przednia, gdyby nie to, jak bardzo jest śmieszna i pełna dystansu. Żartów i pastiszu nie brakuje. Śmiejemy się m.in. ze stereotypu blondynki w horrorach – osoby o średniej inteligencji i szczególnie wysokim poziomie estrogenu; osoby, która często jako pierwsza się rozbiera i jako pierwsza ginie. Sytuacyjne gagi, rodem z najlepszych amerykańskich komedii, są znakomicie kontrastowane ze scenami gore.

Spektakularna, dowcipna i pomysłowa zabawa z konwencjami w Domu w głębi lasu, będzie frajda dla każdego, kto ośmieli się wkroczyć w labirynt tego filmu. Wielu znajdzie w nim coś dla siebie: fani slasherów, filmów o zombie i różnych stworów, zwolennicy teorii spiskowych, a nawet prozy H.P. Lovecrafta i Clive’a Barkera. Jeżeli już mam szukać jakiegoś mankamentu w tej postmodernistycznej układance, to może tego, że trochę za mało straszy , ale w końcu wszystko wskazuje na to, że Goddardowi i Whedonowi nie chodziło o przerażenie widza, lecz o zafundowanie mu kinowego rollercoastera. W końcu czasami warto się w kinie po prostu pobawić, nie wyłączając przy tym myślenia. Jeżeli podejdziecie do tego filmu na luzie, będziecie zachwyceni. Pozostaje jedynie podziękować opatrzności za to, że firma Lions Gate Entertainment wykupiła prawa do dystrybucji Domu i dzięki temu dała nam możliwość zapoznania się z jednym z najlepszych horrorów ostatnich lat. 



Kamil Dachnij 

Szukaj