Wywiad
kryminalny cz. 2
Medyk sądowy na miejscu przestępstwa: Oględziny (fragment)
Łukasz
Szleszkowski: Trzymając się przyjętej konwencji naszej
rozmowy, jeszcze raz odniosę się do fikcji filmowej. Muszę co
prawda przyznać, że ja na ogół nie oglądam filmów kryminalnych,
bo wychodzę z założenia, że piekarz nie ogląda filmów o
pieczeniu chleba. To, co chcę wskazać jako istotną różnicę, to
realny czas trwania czynności na miejscu przestępstwa i czas
potrzebny na sformułowanie wniosków.
W filmach na miejsce znalezienia zwłok przyjeżdża piękna
blondynka, która po pięciu minutach oględzin, polegających na
nachylaniu się nad zwłokami, wie już w zasadzie wszystko, co
potrzebne jest, by zrekonstruować całe zdarzenie kryminalne: kiedy
ta osoba zmarła z dokładnością co do minuty, jaka była przyczyna
zgonu, jakie okoliczności towarzyszyły śmierci tej osoby.
Prawda jest taka, że oględziny są nierzadko niezwykle trudną
czynnością odbywającą się w bardzo różnych warunkach.
Najczęściej są to miejsca takie jak meliny, piwnice, parki, lasy,
a zatem obszary trudno dostępne i słabo oświetlone. Zwłoki będące
przedmiotem oględzin są często brudne, pokryte błotem, pracować
trzeba na czworakach, czasem podczas padającego deszczu.
Tomasz
Jurek: Czynności przeprowadzane w terenie są znacznie
trudniejsze; jesteśmy w jesiennym lesie, a co w nim zastaniemy –
tego początkowo czasem nawet nie wiadomo. Zwłoki znajdowane w
terenie przeważnie odkrywane są przypadkowo, po znacznym upływie
czasu od chwili śmierci. Do ich ujawnienia przyczyniają się psy
znajdujące lub rozgrzebujące miejsca ukrycia zwłok, dzikie
zwierzęta poszukujące zdobyczy, a także warunki pogodowe – na
przykład ulewne deszcze odsłaniające to, co miało pozostać nigdy
nieodnalezione. W takim miejscu zastajemy pełno liści, gałęzi i
coś, co być może było człowiekiem, ale z uwagi na upływ czasu
nie można tego od razu stwierdzić. Często dopiero rozpracowanie
tych wielu kwestii potwierdza, że są to zwłoki ludzkie. Praca w
terenie, szczególnie wtedy, kiedy jest tam bujna roślinność,
wymaga wzmożonej uwagi i angażuje znacznie więcej środków niż
oględziny zamkniętego pomieszczenia. Czasami są to przeżycia
wręcz ekstremalne. Niech za przykład posłuży przypadek odkrycia
zwłok w miejscu, które nie było miejscem zbrodni – głęboka
zasypana studnia; żeby zwłoki wydobyć, należało je najpierw
odkopać, spuszczając się w głąb na linie.
Ł.
Sz.: Ja z kolei uczestniczyłem w oględzinach osoby powieszonej
na drzewie, ale tak wysoko, że musiały się odbywać z kosza
podnośnika straży pożarnej. Innym dziwnym miejscem były oględziny
zwłok znajdujących się na starej, stojącej na bocznicy
lokomotywie parowej. Mamy też taki przypadek, jak upadek samobójcy
ze znacznej wysokości w centrum miasta, na chodnik dużej, ruchliwej
ulicy o godzinie 15:00. Głowa jest zmiażdżona, odłamki złamanych
kości czaszki są porozrzucane w promieniu kilku metrów, pomiędzy
nimi znajdują się fragmenty mózgu. Policja osłania teren, taśmy
zabezpieczające uginają się pod naporem tłumu gapiów, bo każdy
chce być bliżej i zobaczyć trupa. Nieważne, że policja próbuje
nad tą sytuacją zapanować i coś tłumaczy; wśród tłumu nie ma
najczęściej zrozumienia dla charakteru tych czynności. Z okien
obserwuje nas cała kamienica, bo w końcu coś się dzieje, więc
wszyscy się tym interesują, a my w tym czasie musimy zwłoki
rozebrać i obejrzeć. Na szczęście na takie okazje policja ma
specjalne namioty, które pozwalają na przeprowadzenie tych
czynności mimo tak niesprzyjających okoliczności. Nie chodzi tylko
o to, że to po prostu nasza praca, ale należy się także
poszanowanie dla zwłok, a oględziny niekoniecznie powinny być
widowiskiem dla mas. Jeśli chodzi o sytuacje ekstremalne, innym
przykładem niech będą oględziny w miejscu porośniętym bardzo
gęsto przez krzaki. Żeby dotrzeć do zwłok, musieliśmy
przedzierać się przez bujną roślinność, wykonując jednocześnie
figury niemal akrobatyczne, by omijać ludzkie odchody, którymi
zasłany był cały teren. Kiedy już dotarliśmy do zwłok, to
musieliśmy stoczyć walkę ze szczurami, które na nich żerowały.
Szczury po ich odgonieniu, oddaliły się na niewielką odległość,
i nic sobie nie robiąc z powagi sytuacji, czekały ze
zniecierpliwieniem, licząc najwyraźniej, że będą mogły wrócić,
kiedy od zwłok odejdziemy...
Rozmawiał Sebastian Zakrzewski
(Cała rozmowa w # 2 numerze czasopisma "Coś na Progu")
0 komentarze:
Prześlij komentarz