Prezentujemy fragment opowiadania wrocławskiego autora - Marcina Rusnaka (znanego m.in. z publikacji w czasopiśmie Science Fiction Fantasy i Horror). Jednocześnie zapraszamy do współpracy debiutantów. Z każdym kolejnym numerem będziemy przedstawiać Czytelnikom coraz więcej rodzimej prozy z pogranicza fantastyki, kryminału i grozy. Prace należy przysyłać na mail redakcji: cosnaprogu@gmail.com
Marcin
Rusnak
Niezwykłe
śledztwo doktora Junga
Rok
1906
Teatr
im. Wilhelminy Planer, Monachium
ilustracja - Krzysztof Chalik |
Chyba
jako jeden z pierwszych zrozumiałem, że coś poszło nie tak.
Poderwałem się z miejsca, jeszcze zanim opadła ciężka kurtyna,
zanim pierwsze głosy odważyły się przełamać pełną napięcia
ciszę.
Pospieszyłem nawą
w kierunku sceny. Zza grubej, pluszowej zasłony dobiegł głuchy huk
czegoś tłukącego we wzmacniane szkło. Pierwszy, drugi, trzeci.
Przezroczysta ścianka jak na złość musiała trzymać mocno, szkło
może i się kruszyło, pokrywało pęknięciami, ale wciąż
trzymało. Zegar w mojej głowie odmierzał drogocenne sekundy. Ile
już minęło? Minuta dwadzieścia? Minuta trzydzieści? Kto tyle
wytrzyma pod wodą?
Za długo.
Dopadłem schodków
w tej samej chwili, w której zbiornik poddał się z brzękiem, a
woda chlusnęła na scenę, wyciekając pod kurtyną. Tłum ryknął
z przejęciem, na scenie ktoś krzyczał, jakiś głos powtarzał
„Aneta! Aneta, mów do mnie!” jak część litanii, jak indyjską
mantrę.
Nożownik, który
występował godzinę wcześniej, zastąpił mi drogę.
– Jestem lekarzem
– warknąłem.
Obejrzał mnie
krytycznie, jakby w poszukiwaniu czarnej skórzanej torby, ale w
końcu zszedł mi z drogi.
Trafiłem za kurtynę
w dwie minuty po tym, jak Aneta Silberberg, największa gwiazda
Magicznego Teatru Olivera von Griena, rozpoczęła swoją słynną
sztuczkę z ucieczką ze zbiornika z wodą.
Sztuczkę, która
tym razem nie skończy się gromkimi brawami.
Dwie minuty. Za
długo.
A jednak gdy
stanąłem na scenie, kobieta leżała w kałuży wody, obejmowana
przez samego szefa trupy, Olivera von Griena. Krztusiła się,
prychała i rzęziła, ale żyła.
– Carl! – Moja
kuzynka, Elfi, zauważyła mnie pierwsza i rzuciła mi się na szyję.
Była w trupie asystentką nożownika i to za jej sprawą trafiłem
na monachijski występ Magicznego Teatru. – Boże, Carl, dobrze,
że tu jesteś. – Pociągnęła mnie zaraz do przemoczonej
iluzjonistki.
Kobieta coraz
pewniej łapała oddech, ale trzęsła się jak osika, dłonie
kurczowo zaciskając na ramieniu von Griena, jakby trzymała się
ostatniej deski na wzburzonym morzu.
Szok.
– Jestem lekarzem
– powiedziałem. – Zajmę się nią.
Von Grien przytaknął
zdaje się dość ochoczo. Najpewniej nie miał pojęcia, co począć
z rozhisteryzowaną niedoszłą topielicą.
– Przynieście
koce, byle szybko! Zaparzcie też herbaty. Elfi, podaj lampę.
Sprawdziłem reakcje
źrenic, zmusiłem kobietę, by podała mi swoje imię i policzyła
do pięciu. Reagowała z opóźnieniem, ale to uznałem za efekt
wstrząsu. Wyglądało na to, że nic poważnego jej nie dolega.
– Miała mnóstwo
szczęścia – oceniłem, obracając się ku trupie zebranej wokół
w nieregularnym półkolu.
Oprócz mojej
rudowłosej kuzynki, nożownika o skandynawskiej urodzie oraz von
Griena pojawił się ostatni członek zespołu – karzeł, którego
występ poprzedzał sztuczkę ze zbiornikiem.
– Wyjątkowo dużo
– syknęła Elfi, patrząc na kierownika trupy, jakby ten był
wszystkiemu winien.
W życiu nie
widziałem jej tak wściekłej, a swego czasu spłatałem jej kilka
autentycznie paskudnych figli.
– To nie może
dłużej trwać, Oliverze.
– Elfi, doprawdy…
– zaczął nożownik, ale zamknęła mu usta samym spojrzeniem.
Nagle przypomniałem
sobie, że nazywał się Mikkael. Pisała o nim w listach, czasami w
taki sposób, że z trudem panowałem nad rumieńcami zażenowania.
– Do tej pory to
było tylko gadanie – powiedziała dziewczyna. – Ale dzisiaj
Aneta omal nie zginęła. To nie są żarty.
– Nie będziemy o
tym rozmawiać przy obcym – uciął von Grien.
– Właśnie że
będziemy! Ten obcy to mój kuzyn i szanowany w całym Królestwie
Szwajcarii lekarz psychiatrii, doktor Carl Jung.
To zrobiło na nich
wrażenie. Umilkli, zaczęli mnie oceniać znacznie uważniej niż
wcześniej. Najwyraźniej wypadłem z szufladki z napisem „lekarz”
i zastanawiali się, jaką nową etykietką mnie opatrzyć.
– Nie jesteśmy w
Szwajcarii, a jej problem chyba nie dotyczy głowy – zauważył
karzeł, głosem nieproporcjonalnie basowym jak na osobę tak drobnej
budowy. Uśmiechnął się i to wystarczyło, żebym poczuł na
plecach nieprzyjemny dreszcz.
Jak, do diabła,
można się uśmiechać w takiej sytuacji?!
– Panie Jung,
doceniam pańskie… – włączył się znowu von Grien.
– On tutaj
zostanie – powiedziała z naciskiem Elfi.
Rozbawiłoby mnie to
ubezwłasnowolnienie, gdyby nie fakt, że pod pozorami spokoju
wyczułem w głosie kuzynki tembr przerażenia.
– Elfi…
– Dość –
zawyrokowała. – Albo on tutaj zostaje, albo idę po policję.
Atmosfera
natychmiast zgęstniała. Nikt nie powiedział ani słowa, ale czuło
się, że wizyta monachijskiej policji nikomu nie jest na rękę.
Wszystko to coraz bardziej mnie intrygowało, ale przyznam, że
czułem się też nielicho zagubiony. Co takiego znowuż się stało?
Iluzjonistka omal nie przypłaciła sztuczki życiem. Cóż, zdarza
się.
– Elfi –
mruknąłem raz jeszcze. – Wybacz, ale niewiele z tego rozumiem.
Pannie Silberberg zdaje się nic nie będzie. W czym rzecz?
Kuzynka popatrzyła
po zebranych, jakby czekając, aż któryś z nich zabierze głos.
Gdy wciąż panowała cisza, prychnęła cicho i powiedziała:
– Rzecz w tym,
drogi kuzynie, że to nie był wypadek. Ktoś chciał ją zabić. A
skoro wszyscy pilnowaliśmy, żeby nikt obcy nie majstrował przy
rekwizytach…
Milczeliśmy. Nie
znałem ich. Nie chciałem ferować wyroków. Ponure twarze nie
skłaniały zresztą do artykułowania myśli, których można by
później żałować.
– Jesteś pewna,
że…
– Tak – odparła
Elfi. – Któreś z nas chciało ją zabić.
(Opowiadanie Marcina Rusnaka przeczytacie
w drugim numerze czasopisma "Coś na progu")
numer drugi zapowiada się smakowicie :D fajnie będzie zobaczyć w druku nazwisko znane mi do tej pory jedynie z internetu :)
OdpowiedzUsuńMiło :]
OdpowiedzUsuń