Adres facebook

piątek, 22 sierpnia 2014

PULP NEWS#1: Cienie i blaski życia małżeńskiego, renowacje klasyków i roboty



Jak pewnie już zdążyliście zauważyć, od pewnego czasu publikujemy na naszym fanpage’u przeróżnej maści nowinki i ciekawostki – w pierwszej kolejności kierując się kluczem „weird” i „pulp” oczywiście. :) Wiadomości przybywa w oszałamiającym tempie, dlatego musieliśmy założyć, że część z nich mogłaby Was ominąć, stąd też pomysł cotygodniowego podsumowania nowości. Pasy zapięte? No to jedziemy!

NADCHODZĄCE PREMIERY


Wielbiciele filmowych dziwactw nie mają powodów do narzekań, bowiem najbliższe miesiące zapowiadają się nad wyraz obiecująco. Szykuje się wiele interesujących premier i co najważniejsze, każdy powinien w nich znaleźć coś dla siebie.


  
„Theory of Everything” – film poświęcony życiorysowi Stephena Hawkinga, jednego z najbardziej znanych, żyjących fizyków. Cierpi on na stwardnienie zanikowe boczne, które zostało u niego zdiagnozowane w wieku dwudziestu jeden lat. Lekarze wówczas nie dawali mu więcej, niż dwa, trzy lata życia. Jak wiemy dzisiaj, pomylili się.

Produkcja bazuje na książce „Moje życie ze Stephenem. Podróż ku nieskończoności” napisanej przez pierwszą żonę Hawkinga, Jane. Głównego bohatera zagra Eddie Redmayne („Nędznicy”, „Mój tydzień z Marilyn”), Jane natomiast Felicity Jones („Niesamowity Spider-man 2”, „Do szaleństwa”).


„Klątwa Jessabelle” – wygląda na to, że popularność nurtu „ghost stories” wciąż nie słabnie. „Klątwa Jessabelle” opowiada o młodej kobiecie – tytułowej Jessabelle – która po wraca do domu, aby powrócić do zdrowia po ciężkim wypadku samochodowym. Okazuje się jednak, że ktoś niecierpliwie na nią czekał i osiągnąwszy wreszcie swój cel, nie zamierza tak łatwo odpuścić…

Film może się okazać interesujący ze względu na obsadę. Na fotelu reżysera zasiadł Kevin Greutert, dotychczas znany z montażu pięciu i reżyserii dwóch ostatnich części „Piły”. Za scenariuszem natomiast stoi Robert Ben Garant („Noc w muzem”, „Garbi – super bryka”). Premiera światowa przypada na 24 sierpnia, a kiedy polska? Tego jeszcze nie wiadomo.
   
„Dobre małżeństwo” – film na podstawie prozy Stephena Kinga. „Dobre małżeństwo” opowiada o Darcy, dotychczas szczęśliwej mężatce, która w rzeczach swojego męża znajduje dowód osobisty ofiary seryjnego mordercy. Scenariusz pisał sam King, reżyseruje Peter Askin. Opowiadanie znaleźć można w antologii „Czarna, bezgwiezdna noc”.



https://scontent-b-fra.xx.fbcdn.net/hphotos-xap1/t1.0-9/10584077_756094697780616_7362151811470014887_n.jpg„Automata” – Antonio Banderas pozazdrościł Tomowi Hardy roli Mad Maxa i sam zaangażował się w film sci-fi! Hiszpańska produkcja pt. „Automata” przedstawia wizję świata za pięćdziesiąt lat, w którym główny bohater pełni rolę agenta ubezpieczeniowego zajmującego się konserwacją robotów na zlecenie. Film opierać się będzie o zmodyfikowane trzy prawa robotów stworzone przez Isaaca Asimova. Przypomnijmy te oryginalne:
 1. Robot nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy.
 2. Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem.
 3. Robot musi chronić sam siebie, jeśli tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem.
Premiera już 10 października.

POGŁOSKI ZE ŚWIATA FILMU

Tomasz Bagiński chce zrobić pełnometrażowego Wiedźmina! Na stronie PISF pojawiła się lista wniosków do programu operacyjnego „produkcja filmowa”. Wśród tych projektów jest pełnometrażowy „Wiedźmin” autorstwa Tomasza Bagińskiego i jego Platige Image. Sam Bagiński w rozmowie z TVN24 oznajmił: „Film jest w fazie developmentu. Na tę chwilę nie udzielam więcej informacji. Trzeba poczekać do końca roku”. Wiemy jednak, że będzie to film, uwaga: aktorski!

Film o Lestacie: Pamiętacie „Wywiad z wampirem” na podstawie prozy Anne Rice z 1994 roku? Krążą pogłoski, że Josh Boone – znany przede wszystkim jako reżyser „Gwiazd naszych wina” – może stanąć za kamerą produkcji poświęconej postaci Lestata. Przewiduje się, że film nie będzie remake’iem swojego poprzednika, a jego fabuła będzie się opierać na dwóch kolejnych częściach wampirze sagi Rice: „Wampirze Lestacie” i „Królowej potępionych”.

Leatherface powraca! To już właściwie potwierdzone: możemy spodziewać się kolejnego filmu spod znaku „Teksańskiej masakry piły mechaniczną”. Mowa jest o prequelu opowiadającym o młodości zamaskowanego mordercy, Leatherface’a. Właściwa akcja ma mieć miejsce jeszcze przed kultowym pierwowzorem Tobe Hoopera z 1974. Wiadomo także, że za scenariusz odpowiedzialny ma być Seth M. Sherwood. Produkcja powinna ruszyć w zimie. Film ma być zatytułowany po prostu „Leatherface”.

ALE NIE SAMYM FILMEM CZŁOWIEK ŻYJE...

...dlatego gorąco zachęcamy do nacieszenia oczu naszymi małymi zbiorami plakatów! :) W celu przeniesienia zaleca się kliknięcie w jedną z poniższych ilustracji:
https://www.facebook.com/czasopismo.cosnaprogu/posts/759122760811143 https://www.facebook.com/czasopismo.cosnaprogu/posts/760229304033822

Do przeczytania za tydzień!



sobota, 16 sierpnia 2014

Coś na Progu recenzuje: NIEZNISZCZALNI 3

„Niech żyje wojna! Muzyczka marsza rżnie! Wojna!” Trailer najnowszej części niezniszczalnych przywitał widza brytyjskim marszem pułkownika Bogeya, do którego po wojnie Stanisław Grzesiuk zaadaptował słowa, w wyniku czego wykonał najpopularniejszy polski protest-song. A więc – niech żyje wojna! I niech żyją Niezniszczalni. Trzeba im życzyć jak najlepiej, gdyż ciężko będzie im powrócić do gry po wyraźnie słabszej części.

Zawód producenta i reżysera niesie za sobą podwyższone ryzyko. Stallone je podjął. Cykl Niezniszczalnych z początku miał być czymś więcej niż tylko kolejnym produktem amerykańskiej przetwórni scenariuszy, miał być hołdem dla filmów akcji lat 80. I 90. Odpowiednia doza wybuchów, niekontrolowanej agresji, walk na pięści i długich pojedynków na broń białą, a wszystko to w otoczeniu grepsów, onelinerów i bycia twardzielem, który pływa w adrenalinie. Niestety, Stallone zdał się zapomnieć, o co właściwie w tych Niezniszczalnych chodzi.

- Jak ciężko jest zabić dziesięciu ludzi?
Ty, potrafisz ranić chociaż dwóch?
W części trzeciej do rozgrywki wkracza Stonebanks, czarny charakter, handlarz bronią na dużą skalę, a przy okazji były członek ekipy Barneya Rossa (Sylvester Stallone), grany przez Mela Gibsona. Ten musiał się zdziwić, gdy zadowolony z kontraktu Stallone zaproponował mu w pakiecie stanowisko reżysera. Gibson odmówił. Nie przeszkodziło mu to w zagraniu bardzo dobrej roli – śmiertelnego wroga Barneya Rossa. Mamy tutaj klasyczny przykład konfliktu. Stonebanks i Ross razem zakładali Niezniszczalnych, byli najlepszymi przyjaciółmi, ale poróżnił ich stosunek do pieniędzy. Ross po zażartej walce strzelił więc kilkukrotnie do swojego przyjaciela myśląc, że kończy sprawę. Stonebanks przeżył dzięki kamizelce kuloodpornej. Teraz następuje starcie ostateczne.
 
Płaskie postaci w natarciu - czekają na ratunek.
Pierwszy i najbardziej bolesny filmowy zgrzyt to bolesna papierowość postaci. Oczywiście Niezniszczalni nie przyzwyczaili do bogatych portretów psychologicznych – te zawsze utrzymywały się na bardziej lub mniej nadwątlonej sławie twardziela z ról poprzednich. Nawet najmłodszy z nich, Statham, zdążył obić kilka filmowych mord zanim powstali Niezniszczalni. Tych ludzi nie trzeba było przedstawiać. Wystarczyło postawić muskularnego Stallone, czy Chucka Norrisa pod światło, wsadzić w zęby cygaro, w rękę broń, puścić klimatyczną piosenkę i nagle wszystkie pytania: dlaczego? po co? odchodziły w niepamięć. W Niezniszczalnych 3 Barney Ross rozstaje się ze swoją ekipą, mając zamiar polować na Stonebanksa z pomocą młodych uczniaków, amatorów nienawykłych do prawdziwych najemniczych akcji. I tak rekrutuje: Thorna (Glenn Powell), Marsa (Victor Ortiz, pięściarz), Lunę (Ronda Rousey, amerykańska mistrzyni MMA, która przez cały film nachalnie uzurpowała sobie prawo do bycia pięknością - nieskutecznie) oraz Smilee (Kellan Lutz, jedna z głównych postaci w… „Zmierzchu”). Stallone nawet nie silił się, żeby jakkolwiek zbudować psychologię postaci, rozwinąć przyjaźnie i konflikty między nimi – są niczym jednostki z gier strategicznych, różniące się od siebie tylko rozkładem statystyk.
 
Barney Ross po raz pierwszy bez wąsów. Rewolucyjna zmiana.
Następuje konflikt między starym, a nowym. Nie tylko na ekranie, ale poza. Młodzież bowiem wprowadza zupełnie nową jakość do akcji Niezniszczalnych: są cisi, niezauważeni, korzystają z dobrodziejstw technologii i za wszelką cenę unikają wybuchów. Jednak czy to dlatego oglądamy Niezniszczalnych? Stallone w jednym z wywiadów wspomina, że chciał oddać pole młodym aktorom i chciał odejść od konwencji filmu akcji lat 80. Konia z rzędem temu, kto przekona o słuszności tej decyzji. Czymże bowiem różni się młodzieniec z nożem od Stathama z nożem? Tym, że ten pierwszy po prostu nie jest Stathamem. A przecież tutaj o Stathamów, Schwarzeneggerów i Stallone’ów chodzi.
 
- Podobno zabiłeś więcej ludzi niż dżuma.
- Doprawdy?

Na szczęście z opresji ratuje widza Stonebanks, który porywa całą eskapadę amatorów. Barney Ross musi ich uratować. Tutaj zaczyna się walka po całości, gdyż do gry włączają się dwie osoby: Wesley Snipes i Antonio Banderas. Niezniszczalni ratują Snipesa z rąk watażki po ośmiu latach więzienia. Doctor, bo tak brzmi jego filmowy pseudonim (nawiązuje on do Josepha Mengele, lekarza w Auschwitz, nazywanego Doktorem Rzeźnikiem) zapytany o powód tak długoletniego pobytu w więzieniu odpowiada, że miał problem z PiTami – oszukiwał na podatkach. To oczywiste nawiązanie do przeszłości Snipesa – w 2010 roku został skazany na 3 lata więzienia za oszustwa podatkowe. I gdyby nie ten incydent, to nie Terry Crews, a Snipes właśnie grałby rolę Caesara. Mimo wszystko w nowej roli radzi sobie wyjątkowo dobrze - jako eks-medyk-zabijaka specjalizujący się w rzucaniu nożami.
 
- Masz na imię Luna, prawda? Luna to księżyc. Hipnotyczny, tajemniczy, magiczny, jak ty.
Zachcesz potrzymać moją broń?
Równie dobrze z bronią radzi sobie Antonio Banderas. W Niezniszczalnych wciela się w postać Galgo, narwanego hiszpańskiego matadora, zabójcy, który swoim niekończącym się monologiem doskwiera innym niezniszczalnym. Banderas wprowadza do filmu niezwykle potrzebny efekt komizmu i trzyma go w całości – jest elementem spajającym całą formułę Stallone’a. Prawdopodobnie myśl o tym, że marka powoli dogasa i że nikt już nie chce oglądać góry mięśni i testosteronu na modłę lat 80. powiodła go ku zgubnej decyzji – postanowił zrobić wszystkim dobrze.
 
Szaleni. Genialni, ale szaleni. W roli agenta CIA tym razem Harrison Ford.
Amatorzy nowoczesnych filmów akcji odnajdą tutaj trochę dla siebie – dynamiczne, trzymające w napięciu sceny, nowinki technologiczne, odrobinę hakowania i taktyczne szturmowanie. Fani klasycznej rozwałki odnajdą miejscami zabawne dialogi, bezkompromisową destrukcję, czy wyważanie drzwi strzałem z shotguna. Wydaje się, że Stallone chciał pogodzić ze sobą dwie filozofie: uważam, że w Niezniszczalnych 3 udało się nam wszystko dobrze wyważyć. Jest humor, nie ma tyle puszczania oczka do widza i stylizacji na lata 80. To współczesne kino akcji, które zyskało na świeżości dzięki odmłodzeniu obsady. – mówi w wywiadzie. Nie potwierdzają tego ani wyniki finansowe, ani recenzje, ani oceny – te nigdy nie były zbyt łaskawe, ale twórców dotknęły chyba najbardziej – film bowiem zrobiony jest w bardzo dobrym stylu. Wszystko od strony technicznej stoi na wysokim poziomie, o którym poprzednie dwie części mogłyby tylko pomarzyć. Tę pustkę widać również na przykładzie muzyki użytej do Niezniszczalnych. Podczas gdy wcześniej Niezniszczalnym towarzyszyła muzyka prawdziwie niezniszczalna, która powstawała w czasach młodości Stallone, jak Keep Your Hands to Yourself, czy The Boys Are Back in Town, w części trzeciej są to utwory zdecydowanie nowsze, nieznane amatorom kina akcji lat 80. i zapomina się o nich tak szybko, jak o całej czwórce nowych niezniszczalnych.
Można pocieszać się małymi, ukrytymi nawiązaniami, takimi jak przynależność Stonebanksa do jednostki SASR, jako nawiązanie do jego pierwszej roli w Ataku jednostki Z (1982) czy klasycznymi postaciami na ekranie, jak Harrison Ford, który na planie pojawił się zamiast Mr. Churcha, czyli Bruce’a Willisa, ten bowiem zażądał za cztery dni zdjęciowe czterech milionów dolarów, a nie trzech, jakie proponował mu Stallone. To jednak nie wystarczy. W Niezniszczalnych dalej drzemie potencjał, żeby nawzajem kradli swoje odzywki, nabijali się z siebie i atakowali wszystkich wokoło broniami o ogromnym kalibrze. Odejście od tej formuły było czymś, na co Stallone nie powinien pozwolić. Po raz pierwszy Niezniszczalni posiadają notę PG-13 – może być nieodpowiedni dla osób poniżej 13 roku życia a nie R, w którym granica wiekowa to 17. Przykłady można mnożyć, ale pozostaje nadzieja na to, że kolejne części powrócą do macierzy. Na to liczymy!

 

Paweł Iwanina

sobota, 9 sierpnia 2014

Coś na Progu recenzuje: STRAŻNICY GALAKTYKI


            Chwała tym, którzy poszli na Strażników Galaktyki nęceni przez plakaty, z których aż wylewała się superbohaterskość! Towarzyszące przez całą projekcję uczucie zaskoczenia i dobrego ujęcia tematu satysfakcjonuje jeszcze bardziej, gdy niezaznajomiony z komiksem widz spodziewał się The Avengers w innym wydaniu. Jednak – po kolei.

KTO?
            Kim są Strażnicy Galaktyki, a w zasadzie - gdzie są ci Strażnicy Galaktyki? To drużyna złożona z egoistycznego Łowcy nagród, antropomorficznego szopa-cwaniaka, myślącego drzewca, zielonej zabójczyni oraz porywczego mięśniaka. Inaczej niż sugeruje tytuł, nie połączyła ich chęć ratowania ani Galaktyki, ani nawet czubka własnego nosa, lecz dziwna kula, wydająca się niezwykle zyskownym interesem.

JAK?
            Groteskowo, satyrycznie i ironicznie. Peter Quill, Łowca, w rolę którego wcielił się znany z ról komediowych Chris Pratt wypadł na castingu tak dobrze, że James Gunn gotowy był doprawić mu mięśnie na brzuchu za pomocą komputerowych efektów. Pratt jednak zawziął się i schudł 27 kilogramów w ciągu pięciu miesięcy. Co ciekawe, James Gunn był do niego bardzo sceptycznie nastawiony i wyszedł z sali na widok Chrisa Pratta. Za namową asystenta wrócił tuż pod sam koniec i gdy usłyszał, jak ten czyta, wiedział, że będzie się idealnie nadawał do roli. Już w roli Petera Quilla w otwierającej scenie, tuż po skanowaniu terenu i chwili skradania się do celu, zakłada do głowę słuchawki i tańczy do muzyki lat 80' w dość niewybrednym stylu. Później, gdy zamykają go w więzieniu i patrzą nań przez lustro fenickie, nakręca "korbką" swój środkowy palec (reżyser zaznacza, że była to samowolka Chrisa Pratta), a gdy kończy, przeprasza i mówi że nie wie, jak to działa. Te sceny wytyczają kierunek, w jakim podąży całość filmu. A ta jest niezwykle wyważona. Twórcy, zgodnie z domeną, że dobry wyciskacz łez nie objedzie się bez elementu humorystycznego, a dobra komedia - smutnego, połączyli ze sobą dominujący ładunek satyry z superbohaterskim patosem i wyszła z tego prawdziwie wybuchowa mieszanka.


            Quill na swojej drodze spotyka Rocketa (szop) i Groota (drzewiec), którzy, po chwili naśmiewania się z ludzi, między innymi Hugha Hefnera fantastyki (w tej roli Stan Lee), próbują złapać Łowcę. Przeszkadza im jednak napaść Gamory (zabójczyni) i w wyniku nieporozumienia cała czwórka zostaje osadzona w więzieniu. Tam spotykają Draxa Niszczyciela, w rolę którego wcielił się znany z udziału w trzeciej części Riddicka, eks-zapaśnik Dave Bautista. Ten z kolei, gdy dowiedział się o wygraniu castingu, miał zalać się łzami szczęścia - od dawna chciał wystąpić w jednym z filmów Marvela. Natchmiast po tym zapisał się na kurs aktorski, aby jeszcze lepiej oddać swoją rolę. I sprawdził się w niej wyjątkowo dobrze - jako porywczy, mało inteligentny przedstawiciel rasy, która nie posiada metafor, skupiony był na pomszczeniu śmierci swojej córki i żony, zamordwanej przez złego tyrana, wroga status quo między wrażo nastawionym plemieniem Kree, a siłami sojuszu pod przywództwem Novy Prime, Ronana. Po godzinach kursu Bautista przez 2,5 miesiąca trenował wraz z Prattem specjalną choreografię ich walki, a gdy już mieli ją zaprezentować, reżyser zmienił zdanie i zaproponował nową, na nauczenie której mieli zaledwie kilka godzin. Nie zjeżył mu się jednak włos na głowie - wszystkie sekwencje wyszły nadspodziewnie dobrze. Podobnie jak w konstrukcji filmu, tak i w scenach batalistycznych nie ma czasu na zbędny patos i bohaterskość, a te, jak już się pojawiają, zduszane są w zarodku przez gagi sypane z rękawa Rocketa.


            Jak mówią o nim sami twórcy - pół maszyna, pół szop, rozłożony, złożony, znów rozłożony i złożony, opryskliwy twór, wkurzony na to, że w całej Galaktyce nie ma nikogo do niego podobnego. Stworzony przez Billa Mantlo i Keitha Giffena,pierwszy raz pojawił się w Marvel Preview #7 (Lato 1976). To inteligentny, antopomorficzny szop, który jest doskonałym strzelcem i mistrzowskim taktykiem. Imię i charakter to nawiązanie do piosenki Beatlesów "Rocky Racoon" z 1968 roku. Podkłada mu głos Bradley Cooper, który, jak sam mówi, wzorował się na postaci Tommy'ego DeVito (Joe Pesci) z Chłopców z ferajny. Jest to najbardziej barwna postać filmu, którego działania bardzo mocno urealnia filmową rzeczywistość. Jako jedyny zdaje się trzeźwo patrzeć na całą drużyne Strażników i na jej przyszłość. Do jego ulubionych zajęć należy ucieczka z więzienia (22 razy), zarabianie pieniędzy (z miernym skutkiem), a także projektowanie broni.


            Jako że sam ma mierną siłę fizyczną, stworzył duet z Grootem znanym także jako Monarcha z planety X. Pojawił się pierwszy raz w Tales to Astonish #13 (Listopad 1960). Stworzony przez Jacka Kirby'ego, Stana Lee oraz Dicka Ayersa. To myśląca, obca istota na podobieństwo drzewa. Z początku był najeźdźcą, który chciał porwać ludzi do eksperymentów. W języku fryzyjskim i holenderskim "groot" oznacza: duży, wysoki. W jego rolę wcielił się Vin Diesel (niektórzy dostrzegają podobieństwo pomiędzy wyglądem postaci, a poziomem aktorstwa Vina Diesla). Jako że pochodzenie Groota i jego predyspozycje pozwalają mu na powiedzenie tylko dwóch słów: Jestem oraz Groot (i to najczęściej w tej kolejności), często dzięki temu rozładowuje napiętą sytuację na ekranie. Gdy ogłoszono, że Vin Diesel będzie jednym z superbohaterów Marvela, świat obiegły dyskusje na temat domniemanej postaci - Groot był najmniej spodziewany, dzięki czemu jeszcze zręczniej podkreślił ironiczny wydźwięk całości. Wyszło groteskowo i zabawnie - dokładnie tak, jak miało być. Nie była to jednak łatwa praca - Vin Diesel przyznaje, że musiał powtórzyć frazę "I'm Groot!" ponad tysiąc razy. Nie tylko po angielsku, ale także po rosyjsku, hiszpańsku, chińsku i francusku, aby w każdym z tych krajów można było użyć właśnie jego głosu.
            Cała szajka Strażników zamiast z gładkolicych bohaterów składa się ze zgrai galaktycznych wyrzutków kierujących się głównie partykularnymi wartościami: pieniędzmi w zemstą i nawet, jeżeli ta ostatnia kierowana jest wprost do głównego przeciwnika, nie ma nic wspólnego z misją ochrony niczego innego poza czubkiem swojego własnego nosa. Hierarchia i struktura filmów przepełnionych heroizmem i bohaterskością została wywrócona do góry nogami, zachowując przy tym dostateczną ilość wspaniałych momentów batalistycznych, patosu i dramatyzmu. Całość dopełnia ścieżka muzyczna złożona głównie z piosenek lat 70’ i 80’, które w niezwykle zręczny sposób wplątują się w poszczególne sceny, ubarwiając projekcję. Usłyszeć można było między innymi Marvina Gaye, The Jackson 5, czy Davida Bowiego.
            W odróżnieniu od filmów sprzed kilku dekad, dziś produkcje promuje się jeszcze przed ich powstaniem. To dzięki temu Strażnicy Galaktyki zawojowali box office z przychodem rzędu 95 milionów dolarów. Ale to nie jedyna przyczyna. Wymienić należy także dopracowany scenariusz, dobrą reżyserię i, co najważniejsze, wyborny pastisz kina Nowej Przygody i bohaterskości w ogóle. W trakcie oglądania Strażników nadeszło jedno gorące odczucie: James Gunn stąpa przez cały film po bardzo cienkiej linie satyry i groteski i jeden nierozważny krok mógłby rzucić go w odmęty infantylności. Mimo miejscowej chwiejności, sztuka ta udała mu się w zupełności. Chcemy więcej! 

Paweł Iwanina

Szukaj