Adres facebook

sobota, 9 sierpnia 2014

Coś na Progu recenzuje: STRAŻNICY GALAKTYKI


            Chwała tym, którzy poszli na Strażników Galaktyki nęceni przez plakaty, z których aż wylewała się superbohaterskość! Towarzyszące przez całą projekcję uczucie zaskoczenia i dobrego ujęcia tematu satysfakcjonuje jeszcze bardziej, gdy niezaznajomiony z komiksem widz spodziewał się The Avengers w innym wydaniu. Jednak – po kolei.

KTO?
            Kim są Strażnicy Galaktyki, a w zasadzie - gdzie są ci Strażnicy Galaktyki? To drużyna złożona z egoistycznego Łowcy nagród, antropomorficznego szopa-cwaniaka, myślącego drzewca, zielonej zabójczyni oraz porywczego mięśniaka. Inaczej niż sugeruje tytuł, nie połączyła ich chęć ratowania ani Galaktyki, ani nawet czubka własnego nosa, lecz dziwna kula, wydająca się niezwykle zyskownym interesem.

JAK?
            Groteskowo, satyrycznie i ironicznie. Peter Quill, Łowca, w rolę którego wcielił się znany z ról komediowych Chris Pratt wypadł na castingu tak dobrze, że James Gunn gotowy był doprawić mu mięśnie na brzuchu za pomocą komputerowych efektów. Pratt jednak zawziął się i schudł 27 kilogramów w ciągu pięciu miesięcy. Co ciekawe, James Gunn był do niego bardzo sceptycznie nastawiony i wyszedł z sali na widok Chrisa Pratta. Za namową asystenta wrócił tuż pod sam koniec i gdy usłyszał, jak ten czyta, wiedział, że będzie się idealnie nadawał do roli. Już w roli Petera Quilla w otwierającej scenie, tuż po skanowaniu terenu i chwili skradania się do celu, zakłada do głowę słuchawki i tańczy do muzyki lat 80' w dość niewybrednym stylu. Później, gdy zamykają go w więzieniu i patrzą nań przez lustro fenickie, nakręca "korbką" swój środkowy palec (reżyser zaznacza, że była to samowolka Chrisa Pratta), a gdy kończy, przeprasza i mówi że nie wie, jak to działa. Te sceny wytyczają kierunek, w jakim podąży całość filmu. A ta jest niezwykle wyważona. Twórcy, zgodnie z domeną, że dobry wyciskacz łez nie objedzie się bez elementu humorystycznego, a dobra komedia - smutnego, połączyli ze sobą dominujący ładunek satyry z superbohaterskim patosem i wyszła z tego prawdziwie wybuchowa mieszanka.


            Quill na swojej drodze spotyka Rocketa (szop) i Groota (drzewiec), którzy, po chwili naśmiewania się z ludzi, między innymi Hugha Hefnera fantastyki (w tej roli Stan Lee), próbują złapać Łowcę. Przeszkadza im jednak napaść Gamory (zabójczyni) i w wyniku nieporozumienia cała czwórka zostaje osadzona w więzieniu. Tam spotykają Draxa Niszczyciela, w rolę którego wcielił się znany z udziału w trzeciej części Riddicka, eks-zapaśnik Dave Bautista. Ten z kolei, gdy dowiedział się o wygraniu castingu, miał zalać się łzami szczęścia - od dawna chciał wystąpić w jednym z filmów Marvela. Natchmiast po tym zapisał się na kurs aktorski, aby jeszcze lepiej oddać swoją rolę. I sprawdził się w niej wyjątkowo dobrze - jako porywczy, mało inteligentny przedstawiciel rasy, która nie posiada metafor, skupiony był na pomszczeniu śmierci swojej córki i żony, zamordwanej przez złego tyrana, wroga status quo między wrażo nastawionym plemieniem Kree, a siłami sojuszu pod przywództwem Novy Prime, Ronana. Po godzinach kursu Bautista przez 2,5 miesiąca trenował wraz z Prattem specjalną choreografię ich walki, a gdy już mieli ją zaprezentować, reżyser zmienił zdanie i zaproponował nową, na nauczenie której mieli zaledwie kilka godzin. Nie zjeżył mu się jednak włos na głowie - wszystkie sekwencje wyszły nadspodziewnie dobrze. Podobnie jak w konstrukcji filmu, tak i w scenach batalistycznych nie ma czasu na zbędny patos i bohaterskość, a te, jak już się pojawiają, zduszane są w zarodku przez gagi sypane z rękawa Rocketa.


            Jak mówią o nim sami twórcy - pół maszyna, pół szop, rozłożony, złożony, znów rozłożony i złożony, opryskliwy twór, wkurzony na to, że w całej Galaktyce nie ma nikogo do niego podobnego. Stworzony przez Billa Mantlo i Keitha Giffena,pierwszy raz pojawił się w Marvel Preview #7 (Lato 1976). To inteligentny, antopomorficzny szop, który jest doskonałym strzelcem i mistrzowskim taktykiem. Imię i charakter to nawiązanie do piosenki Beatlesów "Rocky Racoon" z 1968 roku. Podkłada mu głos Bradley Cooper, który, jak sam mówi, wzorował się na postaci Tommy'ego DeVito (Joe Pesci) z Chłopców z ferajny. Jest to najbardziej barwna postać filmu, którego działania bardzo mocno urealnia filmową rzeczywistość. Jako jedyny zdaje się trzeźwo patrzeć na całą drużyne Strażników i na jej przyszłość. Do jego ulubionych zajęć należy ucieczka z więzienia (22 razy), zarabianie pieniędzy (z miernym skutkiem), a także projektowanie broni.


            Jako że sam ma mierną siłę fizyczną, stworzył duet z Grootem znanym także jako Monarcha z planety X. Pojawił się pierwszy raz w Tales to Astonish #13 (Listopad 1960). Stworzony przez Jacka Kirby'ego, Stana Lee oraz Dicka Ayersa. To myśląca, obca istota na podobieństwo drzewa. Z początku był najeźdźcą, który chciał porwać ludzi do eksperymentów. W języku fryzyjskim i holenderskim "groot" oznacza: duży, wysoki. W jego rolę wcielił się Vin Diesel (niektórzy dostrzegają podobieństwo pomiędzy wyglądem postaci, a poziomem aktorstwa Vina Diesla). Jako że pochodzenie Groota i jego predyspozycje pozwalają mu na powiedzenie tylko dwóch słów: Jestem oraz Groot (i to najczęściej w tej kolejności), często dzięki temu rozładowuje napiętą sytuację na ekranie. Gdy ogłoszono, że Vin Diesel będzie jednym z superbohaterów Marvela, świat obiegły dyskusje na temat domniemanej postaci - Groot był najmniej spodziewany, dzięki czemu jeszcze zręczniej podkreślił ironiczny wydźwięk całości. Wyszło groteskowo i zabawnie - dokładnie tak, jak miało być. Nie była to jednak łatwa praca - Vin Diesel przyznaje, że musiał powtórzyć frazę "I'm Groot!" ponad tysiąc razy. Nie tylko po angielsku, ale także po rosyjsku, hiszpańsku, chińsku i francusku, aby w każdym z tych krajów można było użyć właśnie jego głosu.
            Cała szajka Strażników zamiast z gładkolicych bohaterów składa się ze zgrai galaktycznych wyrzutków kierujących się głównie partykularnymi wartościami: pieniędzmi w zemstą i nawet, jeżeli ta ostatnia kierowana jest wprost do głównego przeciwnika, nie ma nic wspólnego z misją ochrony niczego innego poza czubkiem swojego własnego nosa. Hierarchia i struktura filmów przepełnionych heroizmem i bohaterskością została wywrócona do góry nogami, zachowując przy tym dostateczną ilość wspaniałych momentów batalistycznych, patosu i dramatyzmu. Całość dopełnia ścieżka muzyczna złożona głównie z piosenek lat 70’ i 80’, które w niezwykle zręczny sposób wplątują się w poszczególne sceny, ubarwiając projekcję. Usłyszeć można było między innymi Marvina Gaye, The Jackson 5, czy Davida Bowiego.
            W odróżnieniu od filmów sprzed kilku dekad, dziś produkcje promuje się jeszcze przed ich powstaniem. To dzięki temu Strażnicy Galaktyki zawojowali box office z przychodem rzędu 95 milionów dolarów. Ale to nie jedyna przyczyna. Wymienić należy także dopracowany scenariusz, dobrą reżyserię i, co najważniejsze, wyborny pastisz kina Nowej Przygody i bohaterskości w ogóle. W trakcie oglądania Strażników nadeszło jedno gorące odczucie: James Gunn stąpa przez cały film po bardzo cienkiej linie satyry i groteski i jeden nierozważny krok mógłby rzucić go w odmęty infantylności. Mimo miejscowej chwiejności, sztuka ta udała mu się w zupełności. Chcemy więcej! 

Paweł Iwanina

2 komentarze:

  1. Najlepsza rola Bradley'a Coopera i Vina Diesela :) Szop po prostu kradnie show.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja!
      http://weknowmemes.com/wp-content/uploads/2014/08/excuse-me-sir-i-have-a-plan-i-need-your-leg.jpg :)

      Usuń

Szukaj