Adres facebook

sobota, 16 sierpnia 2014

Coś na Progu recenzuje: NIEZNISZCZALNI 3

„Niech żyje wojna! Muzyczka marsza rżnie! Wojna!” Trailer najnowszej części niezniszczalnych przywitał widza brytyjskim marszem pułkownika Bogeya, do którego po wojnie Stanisław Grzesiuk zaadaptował słowa, w wyniku czego wykonał najpopularniejszy polski protest-song. A więc – niech żyje wojna! I niech żyją Niezniszczalni. Trzeba im życzyć jak najlepiej, gdyż ciężko będzie im powrócić do gry po wyraźnie słabszej części.

Zawód producenta i reżysera niesie za sobą podwyższone ryzyko. Stallone je podjął. Cykl Niezniszczalnych z początku miał być czymś więcej niż tylko kolejnym produktem amerykańskiej przetwórni scenariuszy, miał być hołdem dla filmów akcji lat 80. I 90. Odpowiednia doza wybuchów, niekontrolowanej agresji, walk na pięści i długich pojedynków na broń białą, a wszystko to w otoczeniu grepsów, onelinerów i bycia twardzielem, który pływa w adrenalinie. Niestety, Stallone zdał się zapomnieć, o co właściwie w tych Niezniszczalnych chodzi.

- Jak ciężko jest zabić dziesięciu ludzi?
Ty, potrafisz ranić chociaż dwóch?
W części trzeciej do rozgrywki wkracza Stonebanks, czarny charakter, handlarz bronią na dużą skalę, a przy okazji były członek ekipy Barneya Rossa (Sylvester Stallone), grany przez Mela Gibsona. Ten musiał się zdziwić, gdy zadowolony z kontraktu Stallone zaproponował mu w pakiecie stanowisko reżysera. Gibson odmówił. Nie przeszkodziło mu to w zagraniu bardzo dobrej roli – śmiertelnego wroga Barneya Rossa. Mamy tutaj klasyczny przykład konfliktu. Stonebanks i Ross razem zakładali Niezniszczalnych, byli najlepszymi przyjaciółmi, ale poróżnił ich stosunek do pieniędzy. Ross po zażartej walce strzelił więc kilkukrotnie do swojego przyjaciela myśląc, że kończy sprawę. Stonebanks przeżył dzięki kamizelce kuloodpornej. Teraz następuje starcie ostateczne.
 
Płaskie postaci w natarciu - czekają na ratunek.
Pierwszy i najbardziej bolesny filmowy zgrzyt to bolesna papierowość postaci. Oczywiście Niezniszczalni nie przyzwyczaili do bogatych portretów psychologicznych – te zawsze utrzymywały się na bardziej lub mniej nadwątlonej sławie twardziela z ról poprzednich. Nawet najmłodszy z nich, Statham, zdążył obić kilka filmowych mord zanim powstali Niezniszczalni. Tych ludzi nie trzeba było przedstawiać. Wystarczyło postawić muskularnego Stallone, czy Chucka Norrisa pod światło, wsadzić w zęby cygaro, w rękę broń, puścić klimatyczną piosenkę i nagle wszystkie pytania: dlaczego? po co? odchodziły w niepamięć. W Niezniszczalnych 3 Barney Ross rozstaje się ze swoją ekipą, mając zamiar polować na Stonebanksa z pomocą młodych uczniaków, amatorów nienawykłych do prawdziwych najemniczych akcji. I tak rekrutuje: Thorna (Glenn Powell), Marsa (Victor Ortiz, pięściarz), Lunę (Ronda Rousey, amerykańska mistrzyni MMA, która przez cały film nachalnie uzurpowała sobie prawo do bycia pięknością - nieskutecznie) oraz Smilee (Kellan Lutz, jedna z głównych postaci w… „Zmierzchu”). Stallone nawet nie silił się, żeby jakkolwiek zbudować psychologię postaci, rozwinąć przyjaźnie i konflikty między nimi – są niczym jednostki z gier strategicznych, różniące się od siebie tylko rozkładem statystyk.
 
Barney Ross po raz pierwszy bez wąsów. Rewolucyjna zmiana.
Następuje konflikt między starym, a nowym. Nie tylko na ekranie, ale poza. Młodzież bowiem wprowadza zupełnie nową jakość do akcji Niezniszczalnych: są cisi, niezauważeni, korzystają z dobrodziejstw technologii i za wszelką cenę unikają wybuchów. Jednak czy to dlatego oglądamy Niezniszczalnych? Stallone w jednym z wywiadów wspomina, że chciał oddać pole młodym aktorom i chciał odejść od konwencji filmu akcji lat 80. Konia z rzędem temu, kto przekona o słuszności tej decyzji. Czymże bowiem różni się młodzieniec z nożem od Stathama z nożem? Tym, że ten pierwszy po prostu nie jest Stathamem. A przecież tutaj o Stathamów, Schwarzeneggerów i Stallone’ów chodzi.
 
- Podobno zabiłeś więcej ludzi niż dżuma.
- Doprawdy?

Na szczęście z opresji ratuje widza Stonebanks, który porywa całą eskapadę amatorów. Barney Ross musi ich uratować. Tutaj zaczyna się walka po całości, gdyż do gry włączają się dwie osoby: Wesley Snipes i Antonio Banderas. Niezniszczalni ratują Snipesa z rąk watażki po ośmiu latach więzienia. Doctor, bo tak brzmi jego filmowy pseudonim (nawiązuje on do Josepha Mengele, lekarza w Auschwitz, nazywanego Doktorem Rzeźnikiem) zapytany o powód tak długoletniego pobytu w więzieniu odpowiada, że miał problem z PiTami – oszukiwał na podatkach. To oczywiste nawiązanie do przeszłości Snipesa – w 2010 roku został skazany na 3 lata więzienia za oszustwa podatkowe. I gdyby nie ten incydent, to nie Terry Crews, a Snipes właśnie grałby rolę Caesara. Mimo wszystko w nowej roli radzi sobie wyjątkowo dobrze - jako eks-medyk-zabijaka specjalizujący się w rzucaniu nożami.
 
- Masz na imię Luna, prawda? Luna to księżyc. Hipnotyczny, tajemniczy, magiczny, jak ty.
Zachcesz potrzymać moją broń?
Równie dobrze z bronią radzi sobie Antonio Banderas. W Niezniszczalnych wciela się w postać Galgo, narwanego hiszpańskiego matadora, zabójcy, który swoim niekończącym się monologiem doskwiera innym niezniszczalnym. Banderas wprowadza do filmu niezwykle potrzebny efekt komizmu i trzyma go w całości – jest elementem spajającym całą formułę Stallone’a. Prawdopodobnie myśl o tym, że marka powoli dogasa i że nikt już nie chce oglądać góry mięśni i testosteronu na modłę lat 80. powiodła go ku zgubnej decyzji – postanowił zrobić wszystkim dobrze.
 
Szaleni. Genialni, ale szaleni. W roli agenta CIA tym razem Harrison Ford.
Amatorzy nowoczesnych filmów akcji odnajdą tutaj trochę dla siebie – dynamiczne, trzymające w napięciu sceny, nowinki technologiczne, odrobinę hakowania i taktyczne szturmowanie. Fani klasycznej rozwałki odnajdą miejscami zabawne dialogi, bezkompromisową destrukcję, czy wyważanie drzwi strzałem z shotguna. Wydaje się, że Stallone chciał pogodzić ze sobą dwie filozofie: uważam, że w Niezniszczalnych 3 udało się nam wszystko dobrze wyważyć. Jest humor, nie ma tyle puszczania oczka do widza i stylizacji na lata 80. To współczesne kino akcji, które zyskało na świeżości dzięki odmłodzeniu obsady. – mówi w wywiadzie. Nie potwierdzają tego ani wyniki finansowe, ani recenzje, ani oceny – te nigdy nie były zbyt łaskawe, ale twórców dotknęły chyba najbardziej – film bowiem zrobiony jest w bardzo dobrym stylu. Wszystko od strony technicznej stoi na wysokim poziomie, o którym poprzednie dwie części mogłyby tylko pomarzyć. Tę pustkę widać również na przykładzie muzyki użytej do Niezniszczalnych. Podczas gdy wcześniej Niezniszczalnym towarzyszyła muzyka prawdziwie niezniszczalna, która powstawała w czasach młodości Stallone, jak Keep Your Hands to Yourself, czy The Boys Are Back in Town, w części trzeciej są to utwory zdecydowanie nowsze, nieznane amatorom kina akcji lat 80. i zapomina się o nich tak szybko, jak o całej czwórce nowych niezniszczalnych.
Można pocieszać się małymi, ukrytymi nawiązaniami, takimi jak przynależność Stonebanksa do jednostki SASR, jako nawiązanie do jego pierwszej roli w Ataku jednostki Z (1982) czy klasycznymi postaciami na ekranie, jak Harrison Ford, który na planie pojawił się zamiast Mr. Churcha, czyli Bruce’a Willisa, ten bowiem zażądał za cztery dni zdjęciowe czterech milionów dolarów, a nie trzech, jakie proponował mu Stallone. To jednak nie wystarczy. W Niezniszczalnych dalej drzemie potencjał, żeby nawzajem kradli swoje odzywki, nabijali się z siebie i atakowali wszystkich wokoło broniami o ogromnym kalibrze. Odejście od tej formuły było czymś, na co Stallone nie powinien pozwolić. Po raz pierwszy Niezniszczalni posiadają notę PG-13 – może być nieodpowiedni dla osób poniżej 13 roku życia a nie R, w którym granica wiekowa to 17. Przykłady można mnożyć, ale pozostaje nadzieja na to, że kolejne części powrócą do macierzy. Na to liczymy!

 

Paweł Iwanina

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Szukaj