Adres facebook

piątek, 22 listopada 2013

"Coś na Progu" recenzuje: "CARRIE" (reż. Kimberly Peirce)


Takiej dziewczyny zwyczajnie nie sposób zapomnieć. Chociaż wydaje się być przeciętną nastolatką, to w żaden sposób nie można jej określić mianem „normalnej”. Carrie White. Bohaterka książki Stephena Kinga po raz kolejny gości na ekranach kin za sprawą produkcji wyreżyserowanej przez Kimberly Peirce. Czy może zapaść na dłużej w pamięci fanów horrorów?

O ile w przypadku pierwszej ekranizacji Carrie z 1976 w reżyserii Briana De Palmy sądzę, że odpowiedź wydaje się być oczywista, o tyle w przypadku niedawnego remake'u mam już zasadnicze wątpliwości.


Pierwsza powieść Kinga zasłużyła na miano kultowej. Tytułowa Carrie White jest osobą niezwykle nieszczęśliwą. Dziewczyna żyjącą z matką - fanatyczką religijną, uchodzi za szkolne dziwadło, które bywa obiektem drwin i często jest poniżana. Jej wieloletnia frustracja znajduje jednak ujście za sprawą jej tajemniczej mocy. Bal maturalny, który miał być dla niej powrotem do normalności, okazał się bardzo krwawym, okrutnym spektaklem.

„Carrie” De Palmy ma w sobie niekwestionowane walory sztuki filmowej. Jest tam sugestywne przedstawienie losów dziewczyny wyobcowanej, nieszczęśliwej, która po odkryciu swoich nadprzyrodzonych zdolności mści się na swoich szkolnych rówieśnikach.

Długie ujęcia wprowadzające, dobre zdjęcia, ciekawe zabiegi montażowe, jak poliwizyjność, aktorski popis Sissy Spacek w roli tytułowej, czy doskonała ścieżka dźwiękowa stworzona przez Pino Donaggio z charakterystycznymi sekcjami smyczkowymi i muzyką fortepianową, to elementy, które składają się na wiarygodny film, w którym aspekt psychologiczny współgra z przedstawionym światem grozy.




„Carrie” Kimberly Peirce jest zaś niesamowicie wtórna. Wtórna i zwyczajnie męcząca. Ciężko jest bowiem oglądać ponownie te same wydarzenia. Ledwie kilka nowych scen, czy zmian scenograficznych rozwiązań jest niesatysfakcjonująca. Stawiam sobie pytanie: Co – oprócz chęci zysku – jest motywacją reżyserki?

Miałem nadzieję, że tytuł reklamowany bardziej mrocznym, psychologicznym portretem Carrie faktycznie będzie czymś więcej niźli odcinaniem kuponów od znanej historii. Zmiany mogły być widoczne chociażby w sferze realizacyjnej.

Nic z tego. Peirce postawiła w większej mierze na transparentność, wyrzekając się fabularnej poprawności. Chloë Grace Moretz, odgrywająca główną postać w filmie, jest w pełni świadoma swojej telekinetycznej mocy. Te zdolności, które ujawniły się u niej wraz z pierwszą menstruacją, są tu wyrazem nieskrępowanej siły. Umyka tutaj wiarygodność. Inaczej niż Carrie w interpretacji Sissy Spacek. Ta pełna jest lęku przez to, co dzieje się z jej ciałem i psychiką. Takie zachowanie jest bardziej zrozumiałe i bliższe prawdziwości.

U Peirce brak jest dwuznaczności i tajemniczości. Niestety, nie da się także odczuć nastroju. W poprzedniej ekranizacji groza zwiastowana była nie tylko przez muzykę, ale i obłąkańcze spojrzenie dziewczyny, dzięki którm napięcie narastało. Film swoim charakterem przypomina bardziej „teenage dramę” niźli pełnokrwisty horror, który miał być komentarzem do trudnej natury dorastania młodych ludzi.




Nie chcę jednak całkowicie przekreślać nowej „Carrie”. Film broni się – i w tym aspekcie może wydać się interesujący – wykorzystaniem efektów specjalnych. Jest to jednak naturalna kolej rzeczy. Minęło prawie czterdzieści lat od powstania filmu De Palmy i w związku z tym efekty są łatwiejsze do zaimplementowania. Przekłada się to na widowiskowość obrazu. Ponadto wypada wspomnieć, że w obrazie Kimberly Peirce udanie wypadła Julianne Moore w roli rozhisteryzowanej fanatyczki religijnej, matki Carrie.

Filmowi zabrakło odwagi, pomysłów i polotu. Mimo to zapewne znajdzie on swoich wielbicieli. Osobiście radzę jednak zapoznać się z literaturą Kinga, następnie adaptacją De Palmy, a dopiero później, podczas leniwego wieczoru, z produkcją Peirce. Taka kolejność wydaje się być najwłaściwsza i najlepsza, aby pamięć o tej nietuzinkowej dziewczynie z klasyki filmowego horroru, pozostała nieskalana wtórnością i bojaźnią wobec materii dzieła filmowego.



Marcin Waincetel


0 komentarze:

Prześlij komentarz

Szukaj