JOE HILL
"UPIORY XX WIEKU"
Swego czasu mądrowałem się, że
codziennie czytam jedno opowiadanie. Chciałbym zachęcić do takiego
hobby innych i dlatego, będę regularnie opisywał teksty, które
danego dnia wpadły mi w oko...
Łukasz Śmigiel
„Upiory XX wieku” to zbiór
opowiadań, który przez długi czas omijałem szerokim łukiem.
Powodów było kilka. Miałem już wcześniej krótki romans z
opowiadaniami młodszego syna Kinga – Owena i nie czułem się nimi
jakoś szczególnie dopieszczony. Zakładałem także, że cień
wielkiego ojca nie musi wcale pozytywnie wpływać na twórczość
jego synów. Dodatkowo wkurzał mnie napis wydawcy na okładce, który
bezpretensjonalnie i bezsensownie krzyczał: „Współczesny horror
ma nowego mistrza”. Za każdym razem, kiedy ważyłem książkę w
ręku, w oko wpadało mi to hasełko i myślałem sobie – BEZ JAJ,
po czym ponownie odkładałem ją na półkę.
Moja niechęć osłabła nieco, kiedy
dowiedziałem się, że twórczość Hilla doceniło Bradbury
Fellowship. Potem posypały się kolejne nagrody i właściwie
nie było już odwrotu, wiedziałem że prędzej, czy później na
bank przeczytam ten zbiorek (ozdobiony bardzo, ale to bardzo obleśną
okładką w typowym stylu Albatrosa – fuj!). Ostatecznie upolowałem
„Upiory” w taniej książce. Przed lekturą przypomniałem sobie
w ramach ciekawostek występ dziewięcioletniego Hilla w Creepshow
z 1982 roku (reż. George A. Romero) i wpadłem między
kartki...
We wstępie twórczość Hilla zachwala
Christopher Golden,
którego można kojarzyć m. in. z książek o Hellboyu oraz
wielu innych... co bardziej dziwacznych projektów i choć nie ufam
mu jakoś szczególnie, po przeczytaniu całości „Upiorów...”
(w ciągu jednego dnia!), absolutnie zgadzam się z jego porównaniami
Hilla do klasyków – Ambrose'a Bierce'a, czy Williama
Burroughsa. Przy czym
„Upiory” nie pretendują
wcale do zbioru opowiadań grozy. Mamy tu także teksty niegroźne i
niefantastyczne, wszystkie pokazują jednak, że Hill nie musi się
odżegnywać od rodowego nazwiska. Każde z tych opowiadań jest
przykładem niezwykle zgrabnego, pisarskiego rękodzieła. Świetne
pomysły, wykręcone fabuły, ostre zwroty akcji, żywe twisty i
najważniejsze – dobre opowieści. Wrażenie robi także język,
opisy i znakomite dialogi. Natychmiast zaciekawił mnie projekt
scenariusza stworzonego przez obu Kingów juniorów. Owen wciąż
jeszcze nie przekonał mnie do siebie, ale Hill ma ogromny potencjał.
Co
polecam ze zbioru? Każde z tych opowiadań to świetna robota, ale
dziś coś dla tych, którym brakuje czasu na jedno opowiadanie
dziennie. Tekst nosi tytuł „Martwe drzewo” i zajmuje raptem
niecałe trzy stroniczki książki. Podziwiam takie teksty. Hill
ukrył na tych trzech stronach tak potencjalnie fajny pomysł, że
bez trudu dałoby radę rozwinąć go w powieść. Na dodatek mamy
stopniowanie napięcia i zagranie marsza pogrzebowego na emocjach
czytelnika na końcu. Jak mawia mój znajomy... Robi robotę.
Jesteście zaganiani? Nie macie czasu na powieść, nowelę, czy
pełnowymiarowe opowiadanie? Przeczytajcie „Martwe drzewo” - trzy
minuty tańca w parze z bardzo dobrą literaturą.
Ł.Ś.
Dzięki, że rozwiałeś moje obawy, bowiem również wahałem się nad tą pozycją. Mam na koncie dwie powieści tego autora - jedna jest prawdziwym dnem w hollywoodzkim stylu, druga zaś to perełka godna następcy tronu. Stąd moje obawy. Jak tylko skończę pisać komentarz zawijam na allegro.
OdpowiedzUsuńTo jest rewelacyjny zbiór opowiadań, ale jedno z nich wybija się ponad poziom. Mam tu na myśli "Pop Art". Szerzej o tym opowiadaniu pisałam tutaj: http://meanwhile-on-vulcan.blogspot.com/2012/07/o-joe-hillu-pop-art.html
OdpowiedzUsuń