Adres facebook

poniedziałek, 11 lutego 2013

Robert Kirkman, Jay Bonansinga – Walking Dead: Narodziny Gubernatora (recenzja)


Książka Roberta Kirkmana i Jay'a Bonansingi rozpoczyna serię mającą za zadanie poszerzenie wiedzy czytelników/widzów na temat postaci ze świata Walking Dead. Nietrudno było wybrać pierwszego bohatera – przerażający Gubernator jest jedną z najbardziej znanych i fascynujących postaci zaprezentowanych na kartach komiksu. Biorąc pod uwagę potencjał drzemiący w jego historii, pewna doza oczekiwań przed lekturą jest naturalna...

Bez zbędnych spoilerów trzeba oddać powieści, że zaskakuje jej główna oś narracji – tytułowy Gubernator nie jest głównym bohaterem (co okazuje się na końcu powieści, zabieg prosty, lecz dość skuteczny). Zaskakuje, niestety na minus, również jakość historii opowiedzianej w powieści. Nie dlatego, że narracja o grupie bohaterów walczących o przetrwanie jest nudna. Nie. Problemem jest to, że „Narodziny Gubernatora” to niemal dokładna kopia losów Ricka Grimesa i jego ekipy. Czy Kirkmanowi i Bonansindze naprawdę brakowało weny? Przebijając się przez kolejne strony powieści trudno otrząsnąć się z nieznośnego wrażenia deja vu, bo nawet konstrukcja grupy bliźniaczo przypomina drużynę Ricka. Zarzuty o lenistwo autorów można zbić argumentem, że dzięki podobieństwu losów można wyznaczyć paralelę między Rickiem i Gubernatorem, pokazującą, że każdy pod wpływem okoliczności traci kontakt ze swoją lepszą stroną. Być może, ale trudno odróżnić głównego bohatera powieści od Ricka, w czym zresztą nie pomagają fabularne kopie (jak spotkanie z rodziną dowodzoną przez nieufnego staruszka, który z czasem przekonuje się do grupy bohaterów powieści – brzmi znajomo, prawda?). Widzę w tym zmarnowany potencjał, bo Gubernator to materiał na naprawdę wstrząsającą i wciągającą historię, niekoniecznie zaś na fabularny recykling i pisarskie lenistwo.

Końcowy twist i wypełnione gore, pełne napięcia sceny akcji dają umiarkowaną satysfakcję, ale to, co „Narodziny Gubernatora” pogrąża, to nienajlepsze tłumaczenie. Przykłady koszmarków? Mój ulubiony: „gówno uderza w wiatrak”. O ile się orientuję, to związki frazeologiczne w rodzaju „shit hits the fan” tłumaczy się nie dosłownie, a przy pomocy innego związku frazeologicznego o podobnym znaczeniu. „Mijają dni, uczą się ostrożności.” Też lubię, kiedy moje dni są ostrożne, szkoda, że muszą się tego najpierw nauczyć. Przykłady można mnożyć, ale nie ma to sensu. Koślawe, niemal szkolne konstrukcje językowe powodują wiele zgrzytów i wybijają z rytmu lektury. Owszem, można winić materiał wyjściowy, ale język angielski z tego typu męską, twardą i szybką narracją radzi sobie w inny, lepszy sposób i zadaniem tłumacza jest przeniesienie tej dynamiki na trudny grunt języka polskiego.



Zresztą ta męskość narracji nie pierwszy raz (w komiksach i serialu widać to jak na dłoni) pokazuje, że Kirkman kompletnie nie umie pisać kobiecych postaci. Podobnie jest w „Narodzinach Gubernatora”, gdzie April, obiekt zainteresowań głównego bohatera, pozytywnie nacechowana jest tylko dzięki swojemu męskiemu sznytowi, temu, że jest „twarda jak skała”. Oczywiście, w świecie zombie apokalipsy twardych postaci nigdy mało, ale to nie powód, żeby rezygnować z jakichkolwiek prób nadania im głębi. Zresztą niemal wszystkie postacie z kart powieści są bardzo płaskie, co utrudnia czytelniczą empatię. Wyjątkiem jest stary Chalmers, który ma potencjał na ciekawą postać. Szkoda, że autorzy nie rozwinęli jego wątku w satysfakcjonujący sposób.

„Narodziny Gubernatora” to dobra propozycja dla hardcorowych fanów Walking Dead, którzy chłoną nawet najmniejsze drobinki informacji na temat świata komiksu/serialu. Pozostali mogą sobie powieść spokojnie odpuścić, a jeśli wciąż interesuje ich kanoniczna historia Gubernatora, to mogą zajrzeć do streszczeń. Wiecie, kiedy „gówno uderza w wiatrak” lepiej stać daleko.

Paweł Klimczak

1 komentarz:

  1. Autorem tłumaczenia jest Bartek Czartoryski, co jest wyszczególnione w stopce.

    OdpowiedzUsuń

Szukaj