Co do
jednej rzeczy możemy być zgodni – większość reżyserów posiada poczucie
estetyczne. Wiedzą oni, czy film spełnił ich wymagania i – przynajmniej w
pewnym procencie – potrafią odgadnąć, czy spodoba się widzom. Drogę od
skończenia montażu aż do premiery w kinach przecina jedno wydarzenia –
przedpremiera dla krytyków filmowych. Opłaca się to i jednym i drugim, wszak
krytyk czuje się ważniejszy oglądając go wcześniej, a reżyser czeka na dobre
opinie. Zatem
wiedzmy, że gdy reżyser nie chce zdecydować się na ów proces, by film wsadzić
pod inkubator krytyki, żeby oceny i opinie napęczniały, coś tutaj nie gra.
Najczęściej liczy na to, że ludzie – przyciągnięci dobrą reklamą – pójdą tłumnie
do kin, zanim usłyszą o nim opinie negatywne...
Tak też
było w przypadku „47 Ronin”, wyreżyserowanego przez Carla Rinscha, dla którego
była to pierwsza pełnometrażowa produkcja. Film oparty jest na faktach,
mianowicie na starej japońskiej opowieści zatytułowanej: „Zemsta roninów z Ako”,
czyli historii o wendecie przeprowadzonej przez 47 bezpańskich samurajów –
roninów na wysoko postawionym urzędniku, który wykorzystując fakt, że młody
władca Ako nie był obeznany z etykietą dworską, namówił go do wyjęcia miecza w
obecności samego szoguna. A za to groziła kara śmierci – seppuku. Po
zaatakowaniu urzędnika i jego świty i zwycięstwie, zostali skazani na seppuku.
Najlepsze
scenariusze pisze życie - tak też mogło być w tym przypadku. „47 Ronin” to
siódma próba adaptacji i pierwsza, którą wyprodukowało Hollywood. To dosyć
ważne – opowieść ta jest nowością dla Europejczyków i Amerykanów, dlatego sam
fakt poznania jej wywołuje ciekawość. Mimo całej serii filmów stara japońska
kultura jest atrakcyjna. Dlaczego więc na siłę wplątał się tam Keanu Reeves,
grając rolę nie-samuraja, nie-europejczyka i nie-japończyka, mieszańca, którego
wychowały magiczne, humanoidalne jaszczurki (nie żartuję!), które nauczyły go
magii, a której to Keanu poprzysiągł nie używać?
Film
fabularnie kontynuuje tradycję owej opowieści, dodając do niej niezliczone
elementy fantasy – prawdopodobnie przez twórców uznane za „swojskie” (bo jaki
inny potwór kojarzy się bardziej z Japonią niż podłużny smok z wąsami i małymi
łapkami? Chyba już tylko Godzilla…), przez co wypada blado. Używane jako
zapychacze do fabuły nie spełniają swojej roli.
Co w
filmie? Trochę historii miłosnej (Keanu nie może zostać samurajem – po pierwsze
ze względu na swe jaszczurze proweniencje magiczne, po wtóre nie jest
Japończykiem, dlatego też nie nadaje się na kandydata dla córki władcy Ako),
trochę sztywnego i drewnianego aktorstwa (pomimo ogromnej sympatii dla Keanu te
dwie prezentowane miny nie mogą zachwycać), trochę dobrego aktorstwa (japońscy
aktorzy podeszli do swych ról niezwykle poważnie i dało to świetny efekt) ale
przede wszystkim urzekająca scenografia i piękne zdjęcia.
Penny
Rose, kostiumograf, odpowiedzialna za ubieranie Jacka Sparrowa i jego świty
piratów we wszystkich częściej „Piratów z Karaibów”, mówiła: „Opieraliśmy się
głównie na kulturze i podchodziliśmy do kostiumów z dbałością o kształty. Lecz zakręciliśmy
trochę tę modę i dodaliśmy więcej kolorów.". To fakt – każdy miał
dostosowany pod siebie kostium, każdy miał swoje miejsce w kadrze – tak, żeby
jego ubranie dobrze współgrało z tłem. I chociaż wybranie koloru czerwonego dla
samurajów z Ako i koloru niebieskiego dla wioski przeciwników przywodziło na
myśl rozwiązania z wielu gier, w których występuje sławny Alpha i Bravo Team,
to nie można odmówić im przepychu i wspaniałości. A zwłaszcza, że za zdjęcia
odpowiedzialny był John Mathieson, który współpracował z Ridleyem Scottem przy
filmie „Gladiator” i „Hannibal”.
Uczucie
sztampowości scenariusza, fabularne niedociągnięcia i Keanuu Reves niestety
zagłuszają pozytywny wydźwięk filmu. Ten wielokrotnie pokazywał, że ma
potencjał na to by bawić, wzruszać i podniecać i w tych momentach, kiedy
reżyser nie zduszał owych uczuć, ogląda się ten film ze smakiem. A jeżeli
chcielibyście zdefiniować komuś smak sosu słodko-kwaśnego, pozwólcie mu
obejrzeć końcówkę „47 Ronin”. Słodko, bo w końcu umiera 47 roninów, co jest
odejściem od sztampowych happy endów, ale i kwaśno, bo szczypiący w oczy
nieudany patetyzm aż rani. Warto wspomnieć chociażby jedną z końcowych kwestii
Keanu, które mówi do córki wodza Ako tuż przed popełnieniem seppuku:
„- Będę cię szukał w 10000 wcieleń i w 1000 światach, aż cię odnajdę i na zawsze będziemy mogli być razem.”
Zmartwiłbym się, gdyby powiedział to do mnie „47 Ronin”.
Paweł Iwanina
Ech, a mogło być tak pięknie... Jak to zwykle bywa, trailery prezentują to, co w filmie najlepsze. Szkoda.
OdpowiedzUsuńByłam na tym filmie w kinie, musiałam dusić w sobie śmiech. Polecam do obejrzenia na komputerze ze znajomymi.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie ok, dobrze wykorzystany efekt mistyczny z kulturą japońską, czasem śmiesznie ale szalu ogólnie nie robi.
OdpowiedzUsuńk2 bydgoszcz
Recenzja w większości pokrywa się z moimi odczuciami na temat tego filmu, ale cieszę się, że przeczytałem ją już po jego obejrzeniu. W recenzji nie powinno się zdradzać kluczowych kwestii, a tym bardziej samego zakończenia (do tego z cytatem :P ). Nie każdy zna tą historię (ja nie znałem przed filmem) i pewnie ktoś, kto chciałby ją poznać wolałby się ew. zaskoczyć podczas seansu (nie często spotyka się brak typowego happy-endu w tego rodzaju filmach).
OdpowiedzUsuńTo była pierwsza recenzja,którą przeczytałem na łamach tego portalu. Po tej małej lekturze nie wiem czy chcę czytać kolejne, a zwłaszcza tych filmów których jeszcze nie oglądałem.
Pozdrawiam.