Horroru w horrorze: 4/10
Pulpy w pulpie: 7/10
Humoru przy piwie: 7/10
Seksu w momentach: 8/10
Cztery seksowne dziewczyny mają posprzątać starą willę przed wprowadzeniem się nowych lokatorów. Żadna z bohaterek nie wie jednak, że znajdujący się na peryferiach miasta dom, skrywa mroczną tajemnicę. Wkrótce w ich ręce trafia przeklęta, magiczna księga, a wypowiedziana przypadkiem inkantacja przywołuje do naszego wymiaru krwiożerczą bestię, która łaknie krwi młodych, pięknych kobiet i jest... animowana.
„Evil Toons” miało nigdy nie powstać. Kiedy reżyser Fred Olen Ray przyszedł z propozycją stworzenia filmu do producenta i wyliczył jego budżet na 250 tys. dolarów, zniechęcony producent stwierdził, że tak rozdmuchanej fabuły nie da się nakręcić równie małą sumę, po czym odmówił współpracy. Fred nie miał jednak zamiaru się poddawać. Ostatecznie nakręcił „Evil Toons” w osiem dni za 140 tys. dolców, korzystając przy tym z pracujących po godzinach z ekip filmowych podebranych z innych produkcji.
Powiedzmy sobie szczerze - „Evil Toons” jest tanią pulpą, idealną na wieczór ze znajomymi przy piwie. Trzeba jednak przyznać, że upartemu reżyserowi, którego możecie kojarzyć z tak wiekopomnych dzieł jak „Hollywood Chainsaw Hookers”, czy „Scalps”, udało się osiągnąć kilka rzeczy przy jego produkcji. Po pierwsze, Fred ściągnął do filmu Davida Carradaina, który w peruce z planu „Północ-Południe” i wyraźnie mniej pijany, niż zwykle, całkiem wiarygodnie odegrał swoją rolę, przyciągając widzów znanym nazwiskiem. Po drugie, reżyser zgromadził bardzo dobry zespół od efektów specjalnych – młodych ludzi, którzy z czasem rozwinęli skrzydła w filmowej branży. Tak oto, za animację i FX odpowiadają tu m.in. Bret Mixon („Terminator 2”, „Mortal Kombat”), Ken Rudolph („Moonwalker” Michaela Jacksona), Christopher Dusendschon („The Mist”, „Resident Evil: Extinction”) oraz ekipa zaangażowana kilka lat później w produkcję „Króla lwa”, czy „Pocahontas”. Mając taki team, „Evil Toons” po prostu musiało trzymać pewien poziom, nawet jako film klasy „B”. Scena, w której animowany potwór wykonany w stylu „Kto wrobił Królika Rogera” (wymyślony zresztą przez redaktora słynnego magazynu grozy „Fangoria”) zrywa z Madisone Stone biustonosz i poniewiera ją po podłodze, przeszła do legendy pulpowego kina.
Sporym atutem są także partnerujące Carradainowi aktorki. Fred z premedytacją zaprosił do współpracy panie znane z przemysłu porno i dzięki temu, sceny rozbierane (a jest ich niemało!), robią odpowiednio mocne wrażenie – streaptease Madison Stone („Tunel”), czy oglądanie w lustrze własnego biustu przez odgrywającą zakompleksioną nastolatkę Monique Gabrielle (Penthousowa „Pet of the Month” z roku 1982) są naprawdę pikantne i idealnie oddają niepowtarzalny styl lat 90.
Krew i golizna dobrze się w „Evil Toons” uzupełniają dzięki dużej dawce humoru. Dowcipy nie są na szczęście wymuszone i slapstickowe, wręcz przeciwnie – bawi sporo autoironii w stylu Wesa Cravena, jak na przykład w scenie, w której jedna z pań krzyczy: "Why do these things always have to start with young beautiful co-eds going into the basement?". Dobrze wypada cameo Dicka Millera („Terminator”, „Gremliny II”), gwiazdy kina lat 60., który śmieje się sam z siebie, a oko do widza co chwilę puszcza także sam reżyser, który podkłada głos pod gadającą magiczną księgę i animowanego potwora, wrzeszczącego: You little bitch! I'll get you in the sequel for this!” Sama fabuła filmu – przeklęta księga, dzięki której grupa młodych ludzi zamkniętych w domu na odludziu przywołuje krwiożerczego demona, świadomie odwołuje się do „Evil Dead”, a scenariusz skrywa jeszcze kilka odniesień do starszych klasyków grozy, np.„Bucket of Blood” z 1959.
Jeśli więc macie ochotę na obejrzenie pulpowego komedio-horroru, który pozwoli wam w czasie wieczorku filmowego odpocząć przez 90 minut od dosłownych scen przemocy typowych dla współczesnego kina grozy, „Evil Toons” jest propozycją dla was. Koniecznie zaopatrzcie się w schłodzone procenty i podkręćcie dźwięk na full.
Predator