Martin Scorsese nazwał go jednym z najlepszych włoskich filmów lat 90. Gdyby „O miłości i śmierci” miało przybrać formę fizyczną, byłby to królik w cylindrze z nogami pająka, ogonie gołębia i strusich piórach. A gdyby umiało mówić, zaczęłoby losowo cytować dramaty antyczne, dialogi z filmów Carpentera i życiorys Salvadora Dalego. Jednak i to nie oddałoby w pełni dziwności tego filmu.
"Cementery Man" wyreżyserował Włoch, obraz wyprodukowali Francuzi w kooperacji z Niemcami, a zagrali w nim angielscy aktorzy. Była nawet szansa na to, aby Amerykanie zajęli się dystrybucją, ale pomysł niestety szybko upadł. Koniec końców wydano ponad cztery miliony dolarów na erotyczny komedio-horror promowany hasłem: Zombies, guns and sex. Oh my!
Przygoda głównego bohatera, Francesco Dellamorte, w rolę którego wciela się Rupert Everett ("St. Trinian's", "Stardust"), zaczyna się w momencie, w którym jednym celnym strzałem w głowę zabija on nieumarłego, próbującego dostać się do jego mieszkania. Francesco pracuje bowiem jako opiekun cmentarza, a jego obowiązkiem jest zabijanie nieumarłych, którzy wskutek działania tajemniczego wirusa wstają z grobu.
Mylą się jednak ci, którzy myślą, że tak oto, mamy do czynienia z kolejnym filmem o zombie. Nie tym razem. W "Cementery Man" akcja rozwija się w iście zawrotnym tempie, horror miesza się z tu z komedią, abstrakcja goni abstrakcję, do drzwi co chwilę puka noir, a nad wszystkim unosi się duch surrealizmu. Mało wam? Proszę bardzo. Na koniec to wszystko przerodzi się w egzystencjalny dramat...
Wszystko to za sprawą kobiety fatalnej (w tej roli Anna Falchi), która pojawia się na cmentarzu, aby opłakiwać swego niedawno zmarłego męża. Żałoba nie trwa jednak długo, bowiem po krótkiej wizycie w mauzoleum "Ona" zakochuje się z wzajemnością w Dellamorte. Wkrótce zakochani postanawiają dać upust namiętności na grobie wspomnianego męża, ten zaś przedwcześnie wstaje z martwych i zaskakuje rozebraną parę. Zanim głównemu bohaterowi udaje się go zabić, potwór gryzie jego ukochaną. Koniec zawiązania akcji, która ani na moment nie zwalnia tempa. Po chwili mamy więc do czynienia z zombie czerpiącymi energię z korzeni mandragory, poznajemy pomocnika Dellamorte, który zakochuje się w oderwanej głowie nieumarłej dziewczynki, a główny bohater wdaje się w dyskusję z samą śmiercią...
Fanów komiksowej serii o przygodach Dylan Doga, detektywa od spraw paranormalnych, zastanowi pewnie jego podobieństwo do postaci Dellamorte. Nic w tym dziwnego „O miłości i śmierci” jest bowiem ekranizacją powieści Tiziano Sclaviego, który swego czasu wymyślił także Doga. Ekranizacja była szumnie zapowiadana także ze względu na osobę reżysera - Michele'a Soavi, który współpracował z Terrym Gilliamem ("12 małp", "Las Vegas Parano") i był uważany za spadkobiercę Dario Argento. Niestety... Film fatalnie promowany i zupełnie niezrozumiany w 1994 roku, zaliczył finansową klapę. Zarobił niewiele ponad 250 tys. dolarów, co stanowi zaledwie 6% budżetu.
Na szczęście z racji kultowego statusu - film doczekał się stosunkowo niedawno całkiem sensownego wydania na Blue Rayu. Jeżeli szukacie kinowej opowieści, która wypierze wam mózg lepiej niż niejeden narkotyk, "Cementery Man" jest pozycją dla was. Jak zwykł mawiać Francesco Dellamore: Death, Death, Death, the whore...
Horroru w horrorze: 2/10
Pulpy w pulpie: 8/10
Humoru przy piwie: 5/10
Seksu w momentach: 11/10 (są dwa – ale za to jakie!)
Rorschach
0 komentarze:
Prześlij komentarz