Coś co musicie wiedzieć o Marlonie Brando, to to że jest to aktor któremu można osobiście przypisać spowodowanie rewolucji w Hollywood. Gdyby szukać kamieni milowych w historii kinematografii, na pewno natknęlibyśmy się na film z 1951 roku o nazwie Tramwaj zwany pożądaniem. Zmodernizował on, a raczej rola wykreowana przez Brando, współczesne aktorstwo. Temu filmowi przypisuje się jako pierwsze skorzystanie z "metody" - sposobu gry aktorskiej polegającej na odwoływaniu się do własnych emocji i przeżyć w celu osiągnięcia jak najbardziej wiarygodnej kreacji. Marlon był uczniem Lee Strasberga i Stelli Adler: największych autorytetów aktorskich, ludzi którzy rozpowszechnili na zachodzie system Stanisławskiego - praojca metody aktorskiej. Jeżeli będziecie mieli kiedyś okazję obejrzeć Tramwaj z pewnością zauważycie różnice między klasycznie szkolonym aktorstwem, a metodą. Na ekranie widzimy bohaterów z nienaganną dykcją i posturą, deklamujących każdy fragment tekstu z największą dokładnością, a niekiedy wręcz teatralną przesadą, a zupełnie obok nich Brando - wyróżniający się prostotą, brutalnością (gra Stanleya Kowalskiego, polskiego emigranta cechującego się dość chłopskim rozumowaniem). Nie udaje wściekłości, frustracji - on je naprawdę pokazuje. Ta jedna rola zapewniła mu nieśmiertelność pośród sław Hollywood, ale przecież w tym momencie jego kariera się rozpoczęła, a później było już tylko lepiej. Czy to jako Vito Corleone w Ojcu Chrzestnym, czy Pułkownik Kurtz w Czasie Apokalipsy, bądź Paul w kontrowersyjnym Ostatnim tangu w Paryżu, za każdym razem przypieczętowywał swoją pozycję jako najwybitniejszego aktora XX wieku.
Niestety, każda róża ma swoje ciernie. Odmówienie Oscara za Ojca Chrzestnego w 1973 mogło być pierwszym zwiastunem końca kariery wielkiego aktora. I faktycznie, wypuszczony w 1979 roku Czas apokalipsy jest ostatnim wartym zobaczenia filmem w jego dorobku. Brando zatracał się w dwóch rzeczach: swoim ekscentryzmie i lenistwie. Wiele jest anegdot dotyczących jego zachowań na planie - przyjeżdżał zupełnie nieprzygotowany, nie wiedząc nawet jaką rolę ma grać; jego tekst był pisany na ogromnych planszach trzymanych za kamerą, który i tak ignorował pozwalając sobie na improwizację. Innym aspektem jego lenistwa była kolosalna tusza, która powiększała się z roku na rok. W trakcie kręcenia Czasu ciężko było odszukać dawnego, przystojengo i napakowanego Marlona, ostatecznie doprowadzając się do takiego stanu na parę miesięcy przed śmiercią. Logiczną konsekwencją utraty ról i zniknięcia z życia publicznego były narastające problemy finansowe. Utrzymanie się w Hollywood jest trudne, zwłaszcza bez źródła stałego dochodu. Próbował paru biznesów, które okazywały się niewypałami. Możliwe więc, że pomysł akademii był początkowo zwyczajnym skokiem na kasę. Ale nie można też wykluczyć opcji, że mógł być ostatnią próbą pozostawienia po sobie jakiegoś wartościowego dorobku, przekazanie swojej ogromnej wiedzy w akademicki sposób na temat aktorstwa.
Wszyscy zgromadzeni już od samego początku wiedzieli, że biorą udział w czymś zupełnie niezwykłym. Pierwszego dnia oto przed nimi pojawia się 78-letnia, 130-kilogramowa gwiazda kina w dużej blond peruce, niebieskiej maskarze i w czarnej sukni i zaczyna ponad dziesięciominutowy, wymyślony in promptu monolog w brytyjskim akcencie, zakończony ściągnięciem sukni i ukazaniem nagiego tyłka. Później już było tylko lepiej - szokowanie pseudosobowtórem Osamy Bin-Ladena w niecały rok od 11 września, zapraszanie bezdomnych i gwiazd jazzu, oraz rozbieranie młodych studentek. Szaleńcze tempo i dziwaczna forma okazały się zbyt wymagające dla wielu uczestników, którzy odchodzili z kursu w trakcie kłótni w akompaniamencie krzyków. Na samym końcu pozostali m.in. Williams, Olmos i Penn.
Jednakowoż przełamywał tym samym bariery i ukazywał aktorom nieodkryte jeszcze przez nich zakątki ich talentu. Mistrza improwizacji i stand-upu Robina Williamsa pokonał w banalny sposób - na skecz o sprzedaży samochodu zaprosił prawdziwego dealera samochodowego, który nie tylko przegadał złotoustą legendę ale też zmusił do przyznania się do porażki. Było to świadectwem jak bardzo Marlon Brando wierzył w metodę i jak usiłował to przekazać swoim "studentom". Magia realizm. Nawet najlepszy aktor nie doścignie w przekonywaniu i sprzedaży dealera z 20-letnim stażem. Ale może próbować.
Najciekawszym elementem całego przedsięwzięcia był fakt, iż każda sekunda była skrzętnie nagrywana celem późniejszej dystrybucji. Niestety, Brando miał problem z koncentrowaniem się na jednym projekcie i przed ukończeniem montażu projekt trafił na półkę. Niewątpliwie, kiedyś mógłby zostać dokończony, ale Brando zmarł niecałe dwa lata później. Spadkobiercą spuścizny po nim został producent Mike Medavoy, który bynajmniej nie ma zamiaru upubliczniać nagrań. Oficjalnie dlatego, że nie wszyscy nagrani zezwolili na rozpowszechnianie wizerunku, jednakowoż zdrowy rozsądek podpowiada inne powody - jako osoba odpowiedzialna za wizerunek aktora po śmierci nie zależy mu na rozpowszechnianiu nagrań jego ekscentrycznej, bliskiego przyjaciela robiącego jeszcze bardziej ekscentryczne rzeczy. Czy kiedykolwiek zobaczymy taśmy? Mało prawdopodobne, ale na pewno byłyby cennym nabytkiem dla fanów i adeptów aktorstwa, testamentem pozostawionym przez największą legendę dużego ekranu ubiegłego stulecia.
autor: Joz
Tekst umieszczony na blogu za zgodą autora
źródło: The Hollywood Reporter
Jego rola jako vito corleona po prostu genialna :( R.I.P.
OdpowiedzUsuńofftop
OdpowiedzUsuńKiedy numery CNP będzie można kupić w wersji papierowej?