Adres facebook

piątek, 6 stycznia 2012

Fragment opowiadania "Makak" Edwarda Lee

W ciągu najbliższych tygodni na naszym blogu pojawi się sporo zapowiedzi tekstów z pierwszego numeru "Coś na progu". Zaczynamy od fragmentu opowiadania Edwarda Lee pt. "Makak" (tłumaczenie: Jakub Wiśniewski, korekta: Magda Dziekońska, ilustracja: Patrycja Adamus). Ekstrema, przemoc, narkotyki, seks i magia...

Edward Lee (ur. 1957) - amerykański pisarz grozy, specjalizujący się w prozie ekstremalnej, łamiącej wszelkie tabu. Jako inspiracje wymienia najczęściej "Mitologię Cthulhu" H.P. Lovecrafta. W Polsce debiutował niedawno powieścią "Sukkub". Jedno z jego opowiadań niepublikowanych wcześniej w naszym kraju, pojawi się wkrótce w antologii tekstów inspirowanych twórczością Samotnika z Providence pt. "Cienie spoza czasu".  

MAKAK

Casparza był odrażający – przypominał bardziej galaretę niż człowieka. Nie był w stanie upychać żarcia do gęby tak szybko, jakby tego chciał. Patrzcie go – pomyślał Hull z obrzydzeniem. – Wygląda jak sterowiec, tłusty brudas.
  Ale panienka to zupełnie co innego – była piękna i miała klasę. Powiedziała, że nazywa się Janice. Zbyt stara jak na pukadełko – stwierdził Hull. – Na oko jakieś dwadzieścia pięć lat. Słyszał wszystkie historie o grubasie; miał chrapkę na szczeniaczki, lubił młode ciałka – wszystko, co miało więcej niż piętnaście lat, było dla niego próchnem. Więc jak Janice się w to wplątała? Miała wygląd typowej amerykańskiej bizneswoman. Teraz jak się nad tym zastanowił, uświadomił sobie, że wokół tej wypasionej willi kręciło się całkiem sporo Amerykanów. Co oni tu do cholery robili? W Peru.
  A temu czarnemu o co chodziło? Hull zauważył go od razu. Dziwaczne. Koleś po prostu stał z boku przy drzewach. Co to kurwa jest? Jakaś pierdolona szopka voodoo? pomyślał Hull. Facet miał dredy do ramion i łachy w stylu afrykańskiego dashiki, u szyi zawieszony jakiś woreczek. Hull nigdy nie widział tak czarnego człowieka. Był wręcz antracytowy. I nie poruszył się ani razu. Po prostu patrzył się na nich z daleka, mając beznamiętny wyraz twarzy.
– No więc, panie Hull – odezwał się Casparza – pana wizyta jest bardzo niecodzienna. Rzadko sprzedajemy bezpośrednio, zwłaszcza detalistom. Ale cóż, znam paru ludzi. Dobrze się o panu wyrażali.
Miło słyszeć, ty tłusta larwo.
  Casparza ważył ponad dwieście kilogramów. Szczerząca się, ledwie ludzka twarz wyglądała jak rysunkowa karykatura odciśnięta w cieście. Na głowie nosił idiotyczny słomkowy kapelusz, miał na sobie spodnie i koszulę, w których można by uwięzić małe słoniątko.
– Przeklęte DEA i ich zakazy nas wykańczają – poinformował go Hull.
– Wykańczają też największe kartele – dodała Janice. Jej głos wydawał się przytłumiony i odległy. Może była rzeczniczką Casparzy. Miała długie, proste blond włosy, ubrała się w prostą, beżową sukienkę typowy krój w kręgach biznesu. Jej szyję zdobił malutki wisiorek, ale Hull nie był w stanie dojrzeć, co przedstawiał. W dłoni trzymała zapalonego papierosa, ale nie widział, żeby się nim zaciągała. Na jedzenie także nie zwracała uwagi, chociaż służba co chwilę wnosiła coś nowego: jakąś brązową papkę zwaną ajj, śmierdzącą i gorącą jak napalm potrawkę rybną oraz kawały mięcha, na które grubas zareagował wesołym okrzykiem: „Pulpeciki! Moje ulubione!”. Na deser podano zaś anticoucho, czyli kawałki owczych serc grillowane jak szaszłyki.
  Hull nie zjadł dużo.

("Coś na progu" nr1/luty-marzec 2012)

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Szukaj