Adres facebook

czwartek, 23 lutego 2012

Coś na progu recenzuje: "Dziewczyna z tatuażem" (David Fincher)

David Fincher na jakiś czas zrezygnował z walki o nagrodę akademii filmowej i skupił się na tym, co umie robić najlepiej. Jego ponura, wysokobudżetowa adaptacja światowego bestselleru Stiega Larssona, „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, to mocny dowód na to, że w amerykańskim świecie filmowym są reżyserzy, którzy potrafią tworzyć dobre thrillery. „Dziewczyna z tatuażem”, która trafiła do kin ponad dwa lata po szwedzkiej adaptacji, od samego początku wzbudzała kontrowersje. Wbrew wszystkim zarzutom, dzięki maestrii reżyserskiej Davida Finchera i doskonałej roli Rooney Mary, amerykańska wersja nie zawodzi oczekiwań i oddaje ducha powieści.

Nawet jeśli nie można powiedzieć, że żyjemy w złotych czasach amerykańskiego kina, to trudno nie dostrzec, że reżyserzy tacy jak Paul Thomas Anderson, Steven Soderbergh, Richard Linklater, Todd Haynes, Quentin Tarantino i właśnie David Fincher od lat starają się przemycić trochę autorskich wizji do nastawionego na zysk Hollywoodu. David Fincher, od czasu niesłusznie niedocenianego debiutu reżyserskiego (trzecia część „Obcego”), uważany był przede wszystkim za wirtuoza obrazu. Choć „Dziewczyna z tatuażem” pod wieloma względami z nawiązką potwierdza tę tezę, to tylko nieuważni odbiorcy mogliby zaszufladkować go jedynie jako mistrza formy. Reżyser ma bowiem na koncie zarówno konwencjonalne, mainstreamowe thrillery z mocną obsadą aktorską (Gra, Azyl) oraz doskonałe, wyznaczające nowe sposoby podejścia do tematyki seryjnych morderców produkcje (Siedem, Zodiak), jak i ambitne, melancholijne dramaty (Ciekawy przypadek Benjamina Buttona, The Social Network). Najnowszy obraz nawiązuje bezpośrednio do pierwszej i drugiej kategorii, z którą Fincher jest głównie utożsamiany. I mimo tego, że „Dziewczyna z tatuażem” nie jest tak błyskotliwa jak „Siedem”, ani tak fascynująca jak „Zodiak”, nie powinna zawieść widza szukającego wciągającej historii i mocnych wrażeń.

Szwedzki przepis po amerykańsku
Dziennikarz Mikael Blomkvist (Daniel Craig) przeżywa najgorszy okres w swoim życiu. Po tym, jak przegrał sprawę o zniesławienie znanego biznesmena, skazany jest na zawodową banicję. Wszystko jednak zmienia się w momencie, gdy nieoczekiwanie dostaje propozycję pracy u Henrika Vangera (Christopher Plummer), starego przemysłowca, pochodzącego z potężnej niegdyś rodziny. Vanger, w zamian za wyjątkowo duże honorarium, chce by Blomkvist zbadał rodzinną tajemnicę zaginięcia 16-letniej bratanicy Harriet. Senior ostrzega dziennikarza, że jego zadanie nie będzie należeć do przyjemnych - „Będzie pan prowadził dochodzenie wśród najbardziej bezwzględnych, upartych i zepsutych ludzi na świecie. Mojej rodziny…”

Gdy podano do wiadomości, że David Fincher ma nakręcić pierwszy tom trylogii „Millenium”, fora internetowe zaczęły buczeć z niezadowolenia. Wielu krytykowało Hollywood za brak własnych pomysłów i ciągłe tworzenie kolejnych wersji istniejących już filmów. Nawet poważani krytycy i reżyser szwedzkiej adaptacji, Niels Arden Oplev, błędnie zaklasyfikowali obraz Finchera jako remake. „Dziewczyna z tatuażem” jest po prostu drugą adaptacją filmową tej samej książki. Jak w takim razie wersja amerykańska ma się do powieści? Dla widzów znających dzieło Larssona już tempo narracji filmu może wydać się błyskawiczne. Dla porównania – pierwsze sto dwadzieścia stron zostało opowiedziane w kwadrans. Niektórzy krytycy amerykańscy właśnie na ten element zwracali szczególną uwagę. Według nich scenariusz powstały na podstawie dość średniej pod względem literackim książki został znakomicie napisany. Przede wszystkim zepchnięto na dalszy plan wątek z biznesmenem Wennerströmem, co automatycznie stłumiło polityczno-ekonomiczny wydźwięk opowieści. Zrezygnowano także z naciąganego moim zdaniem romansu Blomkvista z ponad 50-letnią Cecillią Vanger, kuzynką zaginionej kobiety. Zmiany nastąpiły też w samym wyjaśnieniu zagadki Harriett.

Oskar wędruje do… Ronney Mary!
Wśród nominowanych w tym roku do Oskara za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą nie mogło zabraknąć kreacji Ronney Mary. Pomimo iż ma nikłe szanse na otrzymanie statuetki, to sama nominacja jest niemałym wyróżnieniem. Jej rola wyzywającej, biseksualnej, aspołecznej hakerki, wyglądającej jak skrzyżowanie subkultury gotyckiej z cyberpunkową, słusznie zebrała bardzo pochlebne opinie. Scenarzysta Steven Zaillian poprzez dopisanie kilku scen, których nie znajdziemy w powieści oraz uczynienie z bohaterki kobiety bardziej wylewnej, znacząco wyeksponował postać Salander. Charyzma w kreacji Mary jest tak duża, że właściwie każdy inny bohater w filmie przy niej blednie. Warto jednak docenić także Daniela Craiga, który swoją rolą potwierdził, że ciągłe porównania z Jamesem Bondem są jedynie wyrazem uszczypliwości ze strony markotnych krytyków i widzów. Jako przygaszony Mikael Blomkvist sprawdza się bowiem całkiem przekonywająco.

Nowa femme fatale?
Lisbeth Salander to jedna z najbardziej intrygujących postaci literackich XXI wieku. Wpisuje się w co raz powszechniejszy ostatnio model kobiety silnej, piekielnie inteligentnej, nie ustępującej na żadnym polu płci męskiej. Salander niewiele ma z Lary Croft lub Ellen Ripley. Jest zupełnie innym typem bohaterki – geniuszem mścicielem, który bezlitośnie niszczy mężczyzn stosujących przemoc wobec kobiet. Jej zimna, niewzruszona powierzchowność i antypatyczna osobowość jest swego rodzaju mechanizmem obronnym, który w każdej chwili może przerodzić się w zabójczo skuteczny atak. Dzięki wyrazistej kreacji Ronney Mary ma szansę stać się nową ikoną kina, nową femme fatale. Już dla niej samej warto obejrzeć „Dziewczynę z tatuażem”.

Brak statuetki za ostatnie dzieło Finchera „The Social Network”, uznane jednogłośnie przez znawców za dzieło wybitne, może być odpowiedzią na pytanie, dlaczego reżyser wrócił do kina gatunkowego i sięgnął po trylogię „Millenium”. „Dziewczyna z tatuażem” to solidne filmowe rzemiosło, pełne rozmachu i dynamiki. Poprzez niewyjaśnioną zagadkę zamożnej rodziny widz odkrywa brutalny świat, w którym opiekun społeczny nie tak bardzo różni się od seryjnego mordercy.

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to jeden z najpopularniejszych szwedzkich kryminałów XXI wieku. Książka mimo iż napisana jest niezbyt wyszukanym językiem, dzięki intrygującej fabule, mocno wciąga czytelnika. Co więcej, jest też wymarzonym materiałem do przeniesienia na duży ekran. Choć Szwedzi pierwsi sfilmowali dzieło Stiega Larssona, to według mnie z ekranizacją lepiej poradzili sobie Amerykanie. Korzystając z ośmiokrotnie większego budżetu, dobrego scenariusza, ciekawszych aktorów oraz ogromnego doświadczenia, Fincher zrobił to co do niego należało – nie zepsuł książki. Teraz pozostaje oczekiwanie na dwie kolejne odsłony trylogii, w której rządzić będzie wyłącznie Lisbeth Salander.

  
Kamil Dachnij

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Szukaj