Adres facebook

piątek, 20 kwietnia 2012

Coś na progu prezentuje: fragment opowiadania Aleksandra Rudazowa...

Aleksander Rudazow
Cienie nie potrafią mówić
(tłum. Agnieszka Papaj)

Antykwariat znajdował się w tak ciemnej bramie, że trzeba było iść niemal na ślepo. Wejście oświetlała jedna jedyna latarnia. Przyćmione światło mrugało nieustannie, sprawiając wrażenie, że za chwilę zgaśnie całkowicie.
            Kaszyrin nieśpiesznie wlókł się po zakurzonym bruku, nieprzerwanie rozglądając się i nasłuchując. Co prawda słońce jeszcze nie zaszło, ale cienie wydłużyły się już do granic możliwości. Chcąc, nie chcąc, trzeba było zachować ostrożność – w portfelu schronił się pokaźny, szeleszczący plik banknotów. Ten, do którego wybiera się Kaszyrin, przyjmuje tylko gotówkę.
           Nie od razu odnalazł zdobyty w wielkim sekrecie adres. Stara dzielnica, stare budynki. Sądząc po zmurszałym otynkowaniu, nie jeden z tych bloków ma więcej lat niż sam Kaszyrin.
            Nad schodami widnieje stary szyld – „Siedem pentagramów”. Niezwykła nazwa jak na sklep. I interesy widocznie nie idą najlepiej. Jak okiem sięgnąć – żadnego klienta. Zresztą, krążą słuchy, że bynajmniej nie handel stanowi główne źródło dochodów właściciela „Siedmiu pentagramów”...
            Kaszyrin nacisnął klamkę i przez parę sekund stał tak, nie mogąc się zdecydować. Wiedział, że jeśli przekroczy ten próg, nie będzie już odwrotu.
            Być może mimo wszystko by się rozmyślił. Jednak w tym momencie, jak na złość, opuszczoną ulicą przejechał samochód. Volvo. W kolorze mokrego asfaltu – taki sam, jakim jeździ Rasajew. Witka, wspólnik...
            Rasajew stanął mu przed oczami, jak żywy. Wysportowana sylwetka, szczera twarz i nieskazitelny uśmiech... Kaszyrin na własne oczy zobaczył, jak Witka rozkłada ręce i z wymuszonym współczuciem mówi: „Bez urazy, staruszku... Prawo dżungli, sam rozumiesz... Akela chybił w skoku, wybacz...”
            Ten jego współczujący uśmieszek już trzeci tydzień stoi przed oczami Kaszyrina. Dzisiejsza noc będzie decydująca. Jutro w południe zostaną sporządzone ostatnie papiery i wszystkie akcje firmy trafią w ręce wspólnika.
            Byłego wspólnika.
            Uchwyciwszy się tej myśli, Kaszyrin przestał się wahać. Zdecydowanym ruchem nacisnął klamkę i wszedł do antykwariatu. Powiedziano mu ledwie słyszalnym szeptem, że „tam rozwiązują problemy...i owszem, takie również!...”
-        Jeszcze zobaczymy, kto z nas będzie Akelą... - burknął pod nosem Kaszyrin.
            Nad głową krótko brzęknął dzwoneczek. Kaszyrin zamknął za sobą drzwi i zamarł na progu, rozglądając się niezdecydowanie. Okazało się, że w środku jest niewiele jaśniej, niż na zewnątrz, jednak słabiutka lampka wystarczyła, żeby obejrzeć raczej niezwykłe pomieszczenie.
Tak, bez wątpienia sklepik wyglądał na podupadły. Poustawiane w starych gablotkach, pokryte kurzem towary nie przykułyby uwagi nawet najbardziej niewybrednego złodzieja. To tak, jakby kraść muzealne skorupy. 
Ale za to jest na co popatrzeć...
Wzdłuż ścian powieszono sześć zmatowiałych luster w brązowych ramach. Jedno z nich było popękane, drugie całkowicie rozbite – ot, na podłodze pobłyskuje zapomniany odłamek.
Ktokolwiek odpowiada za porządek w tym pomieszczeniu, nie radzi sobie z tym najlepiej.
Pierwsza gablotka była po sufit zapchana książkami. Niektóre z nich w istocie wyglądały na cenne, o czym świadczyły skórzane czy nawet metalowe oprawy. W zwykłych sklepach takich nie uświadczysz.
W drugiej wylegują się różnego rodzaju szkatułki i puzderka. Na niektórych wciąż jeszcze można dostrzec rzeźbienia i ornamenty, jednak większość tak pociemniała od upływu czasu, że zlewają się w jednolitą plamę atramentu.
W trzeciej Kaszyrin dostrzegł starą broń. Nawiasem mówiąc, wybór nie był zbyt obfity.
Czarna, wyszczerbiona włócznia, dwa wiekowe kindżały, tomahawk połączony z fajką, buława z wąsów wieloryba, skrócony morgensztern bez kolców, katana w pochwie, przerdzewiała na wskroś szabla, złamany bagnet z rękojeścią z kości słoniowej, skórzany bat, proca i rewolwer Remington.
Czwarta pełna była najróżniejszych figurek i statuetek. Glinianych, metalowych, z kamienia, drewna czy szkła... Wiele z nich nadgryzł ząb czasu, w niektórych brakowało kończyn czy nawet głowy.  Bynajmniej nie wszystkie przedstawiały ludzi – można tu było znaleźć zwierzęta, rośliny, mityczne stwory...
W piątej ułożono biżuterię. Pierścienie, broszki, kolczyki – te, w rzeczy samej, muszą być coś warte... Co prawda, trudno je uznać za coś szczególnego. Większość wygląda dość niepozornie.
Szóstą gablotkę zdominowały pamiątki z „tworzyw naturalnych”. Zasuszone rośliny, wypchane zwierzęta, amulety z czyichś pazurów i zębów. A nawet ludzka czaszka.
Kaszyrin zaprzestał dalszych obserwacji, ale w „Siedmiu pentagramach” nie brak i innych gablotek, również wypełnionych najróżniejszymi szpargałami i bibelotami – były tu kubki, półmiski, rękawiczki, parasolki, wachlarze, laski, talie kart, stosy obrazów, miedziany samowar czy stary gramofon...
-  Mogę w czymś pomóc? - zza pociemniałej lady doleciał  ledwie słyszalny szept.
Zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie.
Kaszyrin po raz pierwszy zwrócił uwagę na sprzedawcę. Do tej chwili nie zauważył zgarbionej postaci,  przyobleczonej w zatłuszczony strój o trudnej do określenia barwie i kroju. Twarz skrywała się pod głębokim kapturem, bardziej przypominającym mnisi kłobuk. Wystawały tylko dłonie – drobne, kościste, o nabrzmiałych żyłach i skórze tak żółtej, jakby właściciel cierpiał na najcięższą odmianę żółtaczki.
-  Ja do Pana od... - zaczął Kaszyrin.
-  Nie interesuje mnie to – przerwał mu sprzedawca. - Nie interesuje mnie pana imię, a pana nie powinno interesować moje. Przyszedł pan do mnie – czyli jestem panu potrzebny. Pan chce kupić, a ja pragnę sprzedać. Nic innego się nie liczy.
            Jego świszczący głos brzmiał chorobliwie i nienaturalnie. Mówił na przydechu i lekko seplenił.
- Kupić... No cóż, to brzmi...sensownie – przyznał Kaszyrin. - Powiedziano mi, że pan rozwiązuje... problemy. Drażliwe problemy.
-  Owszem, to prawda. Na czym polega pański problem?

Całe opowiadanie znajdziecie w # 2 numerze pulp magazynu "Coś na progu" (premiera - maj 2012)
Aleksander Walentinowicz Rudazow, urodzony w Prima Aprilis roku 1981. w Samarze, gdzie mieszka po dziś dzień. Posiadacz kasztanowych włosów i zielonych oczu. Wykształcenie wyższe techniczne.
Siły i czas poświęca pisaniu książek. Profesję wybrał w wieku lat pięciu, gdy po lekturze pierwszej książki postanowił stworzyć taką samą. W efekcie, pierwsze opowiadanie napisał w wieku lat sześciu, pierwszą powieść – szesnastu.
Na rynku zadebiutował jednak dopiero piątą powieścią, Arcymagiem. Ukazała się nakładem wydawnictwa Armada, by w tym samym 2005 roku zdobyć nagrodę "Miecz bez imienia" tegoż wydawnictwa oraz zająć III miejsce w kategorii "Najlepszy debiut książkowy" na festiwalu fantastycznym "Gwiezdny most 2005”.
Autor interesuje się historią, mitologią, mistyką, biologią, geografią, kulturą różnych ludów. Jego ukochany sport to nurkowanie.  Z muzyki preferuje rock, piosenki patriotyczne i humorystyczne. Jego ulubiony autor oraz niedościgniony wzór to Terry Pratchett.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Szukaj