Alan Dean Foster opowiada o powstaniu opowiadania "Wystąpił błąd krytyczny pod adresem..." (Antologia "Cienie spoza czasu")
Lovecraft
od zawsze interesował się prawdziwą nauką i to właśnie
odniesienia do nauki odróżniały jego opowieści o horrorze z
kosmosu, od tych opartych o tradycyjne europejskie motywy (wampiry,
wilkołaki, złe wiedźmy, itd.). Wydaje mi się że on sam byłby
zachwycony, widząc jak stworzona przez niego mitologia przenika do
świata, w którym obecnie żyjemy. Gdyby mógł, pisałby teraz
historie podobne do mojej.
Pierwszym
opowiadaniem, które sprzedałem (aczkolwiek nie pierwszym, które
ukazało się drukiem), było Some
Notes Concerning a Green Box,
pastisz opowieści Lovecrafta w formie listu do założyciela i
redaktora Arkham House, Augusta Derletha. Nie spodziewałem się, że
ukaże się drukiem, ale tak właśnie się stało. Zakupienie
opowiadania przez Derletha było dla mnie cenną lekcją. To właśnie
wtedy zrozumiałem, że powinienem pisać dla siebie, pisać to, co
sprawia mi przyjemność, a nie to - co miałoby się podobać
konkretnej grupie odbiorców.
Od
zawsze uwielbiałem Lovecrafta. Kiedy byłem młody, jego odświeżona
wersja horroru gotyckiego, przyprawiona szczyptą nauk ścisłych,
była jedynym rodzajem fikcji literackiej, która sprawiała, że
nocą rzucałem ukradkowe spojrzenia w stronę ciemnych okien.
Prowadziłem nawet seminarium literackie z Lovecrafta dla studiów
magisterskich na Uniwersytecie Kalifornijskim. Wiele lat i wiele słów
upłynęło, a przez ten czas napisałem zaledwie jedno opowiadanie,
którego akcja rozgrywa się w świecie mitologii Cthulhu.
I
nagle, dość niespodziewanie z wizytą wpadł do mnie John C. Pelan
(pisarz, redaktor i wydawca), który zaprosił mnie do napisania
opowiadania z myślą o antologii kompilowanej dla Del Ray Books, pt.
The
Children
of Cthulhu.
Ciesząc się z możliwości pisania o nienazwanym potomstwie
głowonogów (od razu przyszedł mi do głowy tytuł Żłobek
Cthulhu!
– ale na szczęście równie szybko go odrzuciłem), zastanawiałem
się, w jaki sposób mitologię inspirowaną mrocznymi zaułkami
miasteczek, takich jak Dunwich lub Innsmouth, pokazać w nowatorski i
świeży sposób. Poza tym nigdy nie byłem w żadnej z tych
nieprzyjaznych miejscowości (Ciekawe, czy nowa wybitna ustawa o
rewaloryzacji zabudowy miejskiej i własności publicznej dotyczy
Innsmouth?), dlatego nie byłbym w stanie ich (czy chociażby
Bostonu) opisać dostatecznie wiarygodnie.
Każdy
może otworzyć zamkniętą trumnę, potrzeć magiczną lampę, czy
włamać się do starożytnej krypty, w której czai się nieznane
zło. Wiele opowieści zaczyna się właśnie w ten sposób.
Ostatecznie, kluczem do napisania opowiadania, pt. „Wystąpił błąd
krytyczny, pod adresem...” stały się dla mnie nowocześniejsze
sposoby przywołania pradawnego zła.
Jako
pisarz znam się na nich całkiem nieźle... Gdyby
bowiem wzniesienie ku niebu zakrwawionych rąk i trzykrotne
zawołanie: „Ia, Ia, Shub-Niggurath, ftaghn!”, powstrzymało
kiedykolwiek MS Word przed zawieszeniem, zanim automatyczny zapis
ochroniłby rzetelnie wykonaną pracę, przed jej odejściem w niebyt
– chętnie korzystałbym z takiego rozwiązania…
*Wypowiedzi zaczerpnięto ze wstępu do opowiadania oraz z wywiadu z autorem.
Alan Dean Foster
„Wystąpił
błąd krytyczny pod adresem...” (fragment, tłum. Mateusz Kopacz)
–
Necronomicon
– wyjaśnił. – Online, w całości. Chyba że rząd Stanów
Zjednoczonych zgodzi się wpłacić dziesięć milionów dolarów na
konto w szwajcarskim banku, do jutra, do północy.
–
To
niewiele czasu – Marion Tiffin bawiła się okularami, które,
wiecznie spadały jej z nosa.
Morrison
pochylił się nad stołem.
–
Wyjaśnij
mi proszę, czym u diabła jest ten Necronomicon
i
dlaczego mielibyśmy odpalać jakiemuś świrniętemu hakerowi,
choćby dziesięć dolców za to, że nie wrzuci tego czegoś do
sieci, nie mówiąc już o dziesięciu milionach.
Hayes
nerwowo zacisnął zęby.
–
To
legendarna księga wiedzy tajemnej, od lat uznawana za twór
wyobraźni pewnego pisarza z Providence – wyrecytował z pamięci.
–
Chodzi
o niebiańskie Providence, czy to na Rhode Island? – zakpił
Spitzer.
Był
największym człowiekiem na sali i ze względu na kondycję fizyczną
już dawno powinni go wywalić z roboty, ale to Spitzer sześć lat
temu rozwikłał zagadkę morderstw w White River i pomógł stworzyć
profil psychologiczny Franka Colemana, seryjnego mordercy dzieci z
Cleveland. W związku z tym, za każdym razem, gdy weryfikowano dane
na temat zdrowia personelu, ktoś uczynnie pomijał informacje na
temat obwodu jego pasa.
–
Chodzi
o miasto... – odparł spokojnie Hayes.
Agent
Specjalny Morrison odchylił się na krześle i kilkakrotnie
przeczesał rękoma szczecinę na głowie.
–
Zaskakujesz
mnie, Hayes – powiedział w końcu. – Przecież to jakaś
głupota, historyjka dla tabloidów.
–
Nie!
– To zupełnie realne zagrożenie. Myślicie, że z jakiego powodu
was wezwałem? – Hayes otarł pot z czoła. – Dajcie mi pięć
minut i sami wszystko zrozumiecie, OK?
Morrison
z roztargnieniem zerknął na zegarek.
–
Dobra,
ale jest jeden warunek. To musi być zabawne – wyszczerzył się.
Hayes
chciał go natychmiast zapewnić, że to wcale nie jest zabawne, ale
ugryzł się w język w obawie, że straci swoje cenne pięć minut.
–
Haker
ukrywa się pod pseudonimem Wilbur – zaczął. – Twierdzi, że w
Bibliotece Widenera na Harvardzie uzyskał dostęp do zamkniętego
działu, w którym przechowuje się zbiory specjalne. Bez trudu
przemycił do Biblioteki przenośny skaner i przez kilka dni kopiował
kolejne fragmenty księgi.
Morrison
uniósł brwi.
– Zaraz,
zaraz... Mówiłeś chyba, że to fikcyjna rzecz. Że to coś nie
istnieje, prawda?
– Nie.
Powiedziałem tylko, że księgę uznaje się za fikcyjną. A to
zmienia postać rzeczy...
PROMOCJA DLA CZYTELNIKÓW MAGAZYNU "Coś na Progu" |
0 komentarze:
Prześlij komentarz