Adres facebook

piątek, 22 czerwca 2012

Coś na Progu poleca: "Cienie spoza czasu" Alan Dean Foster (fragment opowiadania)


Alan Dean Foster opowiada o powstaniu opowiadania "Wystąpił błąd krytyczny pod adresem..." (Antologia "Cienie spoza czasu")

Lovecraft od zawsze interesował się prawdziwą nauką i to właśnie odniesienia do nauki odróżniały jego opowieści o horrorze z kosmosu, od tych opartych o tradycyjne europejskie motywy (wampiry, wilkołaki, złe wiedźmy, itd.). Wydaje mi się że on sam byłby zachwycony, widząc jak stworzona przez niego mitologia przenika do świata, w którym obecnie żyjemy. Gdyby mógł, pisałby teraz historie podobne do mojej. 

Pierwszym opowiadaniem, które sprzedałem (aczkolwiek nie pierwszym, które ukazało się drukiem), było Some Notes Concerning a Green Box, pastisz opowieści Lovecrafta w formie listu do założyciela i redaktora Arkham House, Augusta Derletha. Nie spodziewałem się, że ukaże się drukiem, ale tak właśnie się stało. Zakupienie opowiadania przez Derletha było dla mnie cenną lekcją. To właśnie wtedy zrozumiałem, że powinienem pisać dla siebie, pisać to, co sprawia mi przyjemność, a nie to - co miałoby się podobać konkretnej grupie odbiorców.

Od zawsze uwielbiałem Lovecrafta. Kiedy byłem młody, jego odświeżona wersja horroru gotyckiego, przyprawiona szczyptą nauk ścisłych, była jedynym rodzajem fikcji literackiej, która sprawiała, że nocą rzucałem ukradkowe spojrzenia w stronę ciemnych okien. Prowadziłem nawet seminarium literackie z Lovecrafta dla studiów magisterskich na Uniwersytecie Kalifornijskim. Wiele lat i wiele słów upłynęło, a przez ten czas napisałem zaledwie jedno opowiadanie, którego akcja rozgrywa się w świecie mitologii Cthulhu.

I nagle, dość niespodziewanie z wizytą wpadł do mnie John C. Pelan (pisarz, redaktor i wydawca), który zaprosił mnie do napisania opowiadania z myślą o antologii kompilowanej dla Del Ray Books, pt. The Children of Cthulhu. Ciesząc się z możliwości pisania o nienazwanym potomstwie głowonogów (od razu przyszedł mi do głowy tytuł Żłobek Cthulhu! – ale na szczęście równie szybko go odrzuciłem), zastanawiałem się, w jaki sposób mitologię inspirowaną mrocznymi zaułkami miasteczek, takich jak Dunwich lub Innsmouth, pokazać w nowatorski i świeży sposób. Poza tym nigdy nie byłem w żadnej z tych nieprzyjaznych miejscowości (Ciekawe, czy nowa wybitna ustawa o rewaloryzacji zabudowy miejskiej i własności publicznej dotyczy Innsmouth?), dlatego nie byłbym w stanie ich (czy chociażby Bostonu) opisać dostatecznie wiarygodnie.

Każdy może otworzyć zamkniętą trumnę, potrzeć magiczną lampę, czy włamać się do starożytnej krypty, w której czai się nieznane zło. Wiele opowieści zaczyna się właśnie w ten sposób. Ostatecznie, kluczem do napisania opowiadania, pt. „Wystąpił błąd krytyczny, pod adresem...” stały się dla mnie nowocześniejsze sposoby przywołania pradawnego zła.

Jako pisarz znam się na nich całkiem nieźle... Gdyby bowiem wzniesienie ku niebu zakrwawionych rąk i trzykrotne zawołanie: „Ia, Ia, Shub-Niggurath, ftaghn!”, powstrzymało kiedykolwiek MS Word przed zawieszeniem, zanim automatyczny zapis ochroniłby rzetelnie wykonaną pracę, przed jej odejściem w niebyt – chętnie korzystałbym z takiego rozwiązania…

*Wypowiedzi zaczerpnięto ze wstępu do opowiadania oraz z wywiadu z autorem.

Alan Dean Foster
Wystąpił błąd krytyczny pod adresem...” (fragment, tłum. Mateusz Kopacz)

Necronomicon – wyjaśnił. – Online, w całości. Chyba że rząd Stanów Zjednoczonych zgodzi się wpłacić dziesięć milionów dolarów na konto w szwajcarskim banku, do jutra, do północy.
To niewiele czasu – Marion Tiffin bawiła się okularami, które, wiecznie spadały jej z nosa.
Morrison pochylił się nad stołem.
Wyjaśnij mi proszę, czym u diabła jest ten Necronomicon i dlaczego mielibyśmy odpalać jakiemuś świrniętemu hakerowi, choćby dziesięć dolców za to, że nie wrzuci tego czegoś do sieci, nie mówiąc już o dziesięciu milionach.
Hayes nerwowo zacisnął zęby.
To legendarna księga wiedzy tajemnej, od lat uznawana za twór wyobraźni pewnego pisarza z Providence – wyrecytował z pamięci.
Chodzi o niebiańskie Providence, czy to na Rhode Island? – zakpił Spitzer.
Był największym człowiekiem na sali i ze względu na kondycję fizyczną już dawno powinni go wywalić z roboty, ale to Spitzer sześć lat temu rozwikłał zagadkę morderstw w White River i pomógł stworzyć profil psychologiczny Franka Colemana, seryjnego mordercy dzieci z Cleveland. W związku z tym, za każdym razem, gdy weryfikowano dane na temat zdrowia personelu, ktoś uczynnie pomijał informacje na temat obwodu jego pasa.
Chodzi o miasto... – odparł spokojnie Hayes.
Agent Specjalny Morrison odchylił się na krześle i kilkakrotnie przeczesał rękoma szczecinę na głowie.
Zaskakujesz mnie, Hayes – powiedział w końcu. – Przecież to jakaś głupota, historyjka dla tabloidów.
Nie! – To zupełnie realne zagrożenie. Myślicie, że z jakiego powodu was wezwałem? – Hayes otarł pot z czoła. – Dajcie mi pięć minut i sami wszystko zrozumiecie, OK?
Morrison z roztargnieniem zerknął na zegarek.
Dobra, ale jest jeden warunek. To musi być zabawne – wyszczerzył się.
Hayes chciał go natychmiast zapewnić, że to wcale nie jest zabawne, ale ugryzł się w język w obawie, że straci swoje cenne pięć minut.
Haker ukrywa się pod pseudonimem Wilbur – zaczął. – Twierdzi, że w Bibliotece Widenera na Harvardzie uzyskał dostęp do zamkniętego działu, w którym przechowuje się zbiory specjalne. Bez trudu przemycił do Biblioteki przenośny skaner i przez kilka dni kopiował kolejne fragmenty księgi.
Morrison uniósł brwi.
– Zaraz, zaraz... Mówiłeś chyba, że to fikcyjna rzecz. Że to coś nie istnieje, prawda?
– Nie. Powiedziałem tylko, że księgę uznaje się za fikcyjną. A to zmienia postać rzeczy...

PROMOCJA DLA CZYTELNIKÓW MAGAZYNU "Coś na Progu"



0 komentarze:

Prześlij komentarz

Szukaj